piątek, 14 kwietnia 2017

rozdział 7

Harry
Z samego rana, przebudzając mnie, zadzwonił agent, dając mi jasno do zrozumienia, że dzisiaj zagram dodatkowy występ i około jedenastej mam próbę. Tego się nie spodziewałem. Ale miała  być to niespodzianka dla fanów, którzy nie są świadomi, że wieczorem wystąpię u Jamesa Cordena. To mój dobry przyjaciel, dziennikarz uwielbiany przez wielu. Miło będzie spędzić czas w jego studiu. 
Wykąpany, zrelaksowany i wybudzony z letargu snu, zacząłem się szykować. Wybrałem czyste ubrania. Śniadanie postanowiłem zjeść na mieście, więc zamierzałem wyjść trochę wcześniej. 
Do drzwi pokoju ktoś zapukał. Krzyknąłem "proszę" i do środka zajrzała drobna brunetka z bukietem kwiatów.
– Dzień dobry, panie Styles. Chciałabym zmienić dekoracje, jeśli to panu nie przeszkadza. – Uśmiechnęła się lekko.
Kiwnąłem głową i przetarłem zmęczoną twarz. Weszła do środka. W pośpiechu wymieniła kwiaty na nowy bukiet róż i wyszła. Zostałem sam w pokoju z czasem, którym poświęciłem na ogarnięcie się. Pokręciłem głową, stojąc przed lustrem. Wypadałoby się wybrać na jakieś ubraniowe zakupy. A jakby tak odwiedzić Gucciego... – pomyślałem i uśmiechnąłem się delikatnie do odbicia.  To bardzo dobry pomysł. Uwielbiałem tego projektanta i eksperymentowałem z jego ubraniami, zwłaszcza z tymi, które miały na sobie motyw róży. Przyznam szczerze, że miałem do nich słabość. Starałem się dbać o swój styl – był raczej elegancki. Lubiłem siebie takiego, a to chyba własnie o to chodzi.
Wyszedłem z hotelu w lekkim pośpiechu wraz z Davem. Akurat fani nie stali pod budynkiem, co było błogosławieństwem, bo nie miałem czasu, żeby się zatrzymać. Chciałem zjeść w spokoju śniadanie i pojechać na próbę. Ceniłem fanów, ale byłem tylko człowiekiem. Wsiadłem do samochodu, od razu zapinając pas. Zerknąłem na telefon, który zawibrował. Wiadomość od mamy, czyli mojego największego wsparcia. Uśmiechnąłem się pod nosem,
"jestem dumna, synku, pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu i to wszystko przerwać, jeśli uznasz, że to ten moment."'Szybko odpisałem na SMS-a.
"jeszcze nie dziś. kocham cię, mamo. "
W odpowiedzi dostałem serduszko. Uśmiechając się lekko, schowałem telefon i spojrzałem przez okno na mijane budynki. Nowy Jork już dawno obudził się do życia. Ludzie niczym mrówki gonili do pracy i do szkoły, a ja mogłem ich obserwować, bezpiecznie zza szyby auta. Przejeżdżając przez dzielnicę, w której mieszkała Vanessa, przypomniał mi się wczorajszy wieczór. Właściwie to ciężko było go wyrzucić z głowy. Wydawało mi się, że to był odpowiedni czas na takie spotkanie. To była ta chwila, której nie mogłem zmarnować. Vanessa jest tak pozytywną i radosną dziewczyną. Zaciekawiła mnie. Po prostu. Zwykła kobieta, która prowadzi spokojne życie, dające jej szczęście. Przez długie godziny próbowałem zrozumieć jej poświęcenie dla brata. Byłem pewny, że to co zarabia, oddaje na jego długi. Doszedłem do wniosku, że po prostu go kochała i to bardzo mocno. Była w stanie zrezygnować z dóbr dla siebie, byleby on nie wpadł w kolejne kłopoty. Mogłem się domyślać, że był hazardzistą, z tego, że wspominała o "grze". Chyba pomoc innym osobom łączyła mnie i Vanessę, bo ja także nie potrafiłem przejść obojętnie obok cudzej krzywdy. Kto wie, czy to nie my będziemy kiedyś na miejscu tych osób? To, że teraz miałem wiele, nie oznacza, że tego nie stracę. Przykład, który uświadomił mi to wszystko, pada niedaleko. Mama Louisa, cudowna kobieta, którą pokochałem jak własną matkę, zmarła na białaczkę. Mój przyjaciel zarabia bardzo dobrze i to nie jest tajemnica. Ale nawet tak cholernie, jak tego pragnął, nie mógł przekupić śmierci pieniędzmi. To ukazywało nam, jakie życie jest ulotne i niestabilne. Możemy kierować swoim losem, ale nie napiszemy zakończenia. 
Sięgnąłem po notes, który jak zawsze, miałem przy sobie i zacząłem pisać początek piosenki w przypływie tej nagłej weny.
"Nie wiesz co na końcu.
Nie stawiaj jeszcze kropki, nasze przedstawienie trwa.
Ulotna chwila, jeszcze jeden oddech.
los jest naszym reżyserem, dziś rozdaje role
casting jest darmowy. główną rolą jestem ja."
Więcej nie zdążyłem dopisać. Auto zatrzymało się pod moją ulubioną restauracją w Nowym Jorku. Zadowolony wszedłem do środka, czując przyjemny zapach świeżej kawy oraz tostów. Tak, chyba tak. Przez to zrobiłem się jeszcze bardziej głodny.
~*~
Wziąłem głęboki oddech i jeszcze raz spróbowałem zaśpiewać moją piosenkę. Co dziwne, słowa same mi uciekały. Byłem nieco zamyślony. Czułem, że chcę cofnąć czas i wrócić do wczorajszego wieczora. Tak cholernie dobrego i idealnego, mimo nieoczekiwanej wizyty brata Ness.
Spotykałem się z wieloma kobietami, oczywiście jako znajomi i były to zwykłe, koleżeńskie spotkania. Nie chciałbym rzucić słowa "wyjątkowa", oceniając Vanessę, bo nie znałem jej jeszcze zbyt dobrze, ale rozmowy z nią podobały mi się, a czas, który razem spędzaliśmy, wywarł na mnie wrażenie. I chciałbym to przeżyć jeszcze raz. I jeszcze raz. Tak by znów widzieć jej uroczy uśmiech, usłyszeć śmiech, brzmiący jak delikatne dzwoneczki. Spoglądałem w niebieskie oczy, niczym bezkresne i bezchmurne niebo, i wyczuwałem taką szczerą radość. Ona niczego nie oczekiwała. Nie traktowała mnie, jak idola, z którym wygrała kolację, choć przyznała, że nim byłem. Umiała oddzielić to, co było marzeniem i to, co mogło stać się znajomością między dwójką dorosłych ludzi. Właśnie to doceniłem i dlatego dobrze czułem się w jej towarzystwie. Vanessa wydawała się przepełniona naturalnością, nie widziałem w niej kolejnej dziewczyny ubranej tak samo, skupiającej swój świat jedynie na telefonie. Jej uroda oraz osobowość wyróżniały się z tłumu. Przynajmniej ja to tak odbierałem. 
– Obudź się, Styles! – krzyknął do mnie Ernest, który dołączył do mnie na próbie u Cordena.
Spojrzałem na niego roztargniony i przejechałem dłonią po twarzy. Nawet głęboki oddech nie pomógł. Przed oczami wciąż miałem Vanessę.
– Przepraszam. Nie wyspałem się. – Mruknąłem, co po części było prawdą. 
Ernest wbił we mnie wzrok, który nie wróżył niczego dobrego. Ukucnąłem i napiłem się wody. 
– Idź mi stąd. – Powiedział po chwili. – Idź stąd, wróć do hotelu i ogarnij się. Wieczorem masz dać taki występ, o jakim będą mówić przez kilka dni. 
Zakręciłem butelkę, podnosząc się.
– Rozkaz? – Uniosłem brew.
Nie lubiłem się z nim sprzeczać, ale chyba miał rację. To nie jest dobry moment na próbę. Nie dam z siebie niczego więcej, cały czas odpływając myślami w inną stronę. Jedynie mógłbym zirytować jeszcze bardziej Ernesta i innych ludzi z ekipy, pracującej w studio.
– Styles, do samochodu. – Westchnął głośno.
– Niech ci będzie. – Poszedłem po swoje rzeczy i opuściłem telewizję.
Na szczęście fanki nie wiedziały, że miałem próbę. To wiele ułatwiło, ponieważ nie musiałem martwić się o szum. Ernest nie powiadomił dziennikarzy i obyło się bez sesji zdjęciowej. Nie miałem na to najmniejszej ochoty. 
– Do hotelu? – Spytał Dave. 
– Do kwiaciarni. – Zdecydowałem po krótkiej chwili ciszy.
Kiwnął głową i przekazał to kierowcy. Wsiadłem do środka, czekając, aż ruszymy. Plan w mojej głowie wydawał się bardzo prosty. Kwiaty i hotel. Musiałem znaleźć Vanessę, bo nie posiadałem jej telefonu, a jedynie adres. Nie ułatwiało to kontaktu.
Wszedłem do środka i bez zastanowienia poprosiłem o zrobienie różnokolorowego bukietu gerber. Kobieta stojąca za ladą w pierwszym momencie zmierzyła mnie wzrokiem. Myślałem, że to ze względu na moją rozpoznawalność. Ona jednak nie wyglądała na osobę, która śledziła nowinki na stronach plotkarskich.
– Jest Pan pewien? A może lepiej róże? Są bardziej klasyczne od gerber. Poza tym...
– To dla kogoś wyjątkowego. Dla kogoś kto czyni świat lepszym miejscem. – Nie lubiłem przerywać ludziom, ale w tym wypadku wolałem zainterweniować. Na szczęście opłaciło się, bo na twarz kobiety zaraz po moich słowach wstąpił uśmiech, po czym wzięła się do pracy.
– Czyli Pan jest obeznany... Ach, tak. W moim kraju te kwiaty dawało się na dzień kobiet lub matki. Gerbery lub goździki. Tak, zazwyczaj te dwa.
– To piękny zwyczaj. Czy mogę wiedzieć skąd pani pochodzi?
– Z Polski – odpowiedziała, przerywając na moment pracę. Ach, czyli stąd ten jej twardy akcent. Spojrzała na mnie jasnymi oczami, po czym swój wzrok przeniosła znowu na bukiet. – Nie za dużo czerwonych?
– Jest idealnie.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie miło i zawiązała wstążkę wokół bukietu.
– Czy dołączyć bilecik? – zapytała uprzejmie. – Ta osoba będzie na pewno zachwycona. Kwiaty są przepiękne.
Zaśmiałem się w duchu. Też tak sądzę. Vanessa będzie szczęśliwa, a tego... tego teraz chcę. W tym momencie chcę zobaczyć jej uśmiech.
– Nie, dziękuję. Myślę, że domyśli się od kogo to. – Ponadto chciałem Vanessę zaciekawić. Gdybym przesłał jej jakąś wiadomość wraz z kwiatami, odebrałbym im tą aurę tajemniczości, a jej zabawę z odczytywania ich znaczenia. Dla mnie kwiaty same w sobie były wiadomością. Nie potrzebowały niczego, prócz osoby, która będzie umiała ją odczytać.
Moi fani często zastanawiali się nad zagadkami, które im dawałem. Wystarczyły tajemnicze tweety, czy gesty oraz słowa w wywiadach. W między czasie, bardzo ciekawy, czytałem różne teorie na ten temat. Czasami mnie zaskakiwali, odgadując to, co mam na myśli. Nie psułem im zabawy. Sądzę, że Ness domyśli się od kogo są kwiaty po naszej rozmowie o nich.
Wraz z bukietem pojechałem do hotelu. Oho... Tłum czekał. Wysiadłem z auta, a tłum już po chwili do mnie dobiegł. Mimo że ochroniarz stał zaraz obok mnie i kontrolował sytuację, czułem się w pewnym stopniu oblężony, prawie jak zwierze w klatce.
Oczywiście nie obeszło się bez pytań o kwiaty. Szlag by to. Miałem dosyć plotek o moim kolejnym gorącym romansie. Szkoda tylko, że ani fani, ani media nie zrozumiałyby, że są one dla koleżanki, tylko koleżanki. Oczywiście, znalazłoby się pewnie kilka osób, które by mnie zrozumiały i poparły. Ich wypowiedzi jednak zginęłyby w morzu innych.
Ignorowałem pytania. Nie chciałem roznosić plotek, niech sami to robią, jeśli muszą. Dave odpychał dziennikarzy i nachalnych fanów. Z niektórymi zrobiłem szybkie zdjęcie, ale nie zatrzymywałem się na dłużej. Na szczęście ochrona hotelu zainterweniowała. Wszedłem bezpiecznie do środka i szybkim krokiem udałem się do windy. Dość. Naprawdę dość. Teraz mam święty spokój.
Wjechałem na dziesiąte piętro. Miałem dziś szczęście, ponieważ Vanessa właśnie wychodziła z jednego z pokoi, trzymając pokrowiec z garniturem.
Wyglądała na przygaszoną i zamyśloną. Zupełnie inna Ness, którą była wczoraj. Zawiesiła pokrowiec na wózek i zamknęła pokój, z którego wyszła.
– Mam nadzieję, że to nie przeze mnie masz na twarzy grymas. – Przystanęła na chwilę lekko zdezorientowana, ale gdy już mnie ujrzała na jej twarz wstąpił prawie niewidoczny uśmiech. – Jednak jeśli tak to pocieszę cię, bo przez ciebie wywalono mnie z próby. – I w tym momencie pokazałem jej bukiet, który dotąd trzymałem schowany za plecami.
– O Boże! – Zasłoniła usta dłonią, wpatrzona w kwiaty. Miały być niespodzianką, lecz nie mogłem się powstrzymać. – Są takie piękne. Naprawdę dla mnie?
– Nikogo więcej tutaj nie widzę, a nie jestem aż tak wpatrzony w siebie, żeby kupować sobie kwiaty, więc tak. – Zaśmiałem się na jej reakcję, po czym wręczyłem jej bukiet.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Ale chwileczkę... Jak to cię wyrzucili z próby? Dlaczego? – Spoważniała.
– Och. – Zastanowiłem się chwilę. Nie spodziewałem się, że mnie o to spyta. W sumie było mi trochę wstyd o tym mówić. – Powiedzmy, że miałem małe problemy ze skupieniem się.
– Przeze mnie? – Uniosła brew zaskoczona.
No tak. Sam jej to powiedziałem. Nic dziwnego, że zapytała. Położyła kwiaty na wózku i odgarnęła falowane włosy z policzków. Po bokach miała je spięte wsuwkami.
– Już dawno nie byłem tak zawstydzony. Szlag by to.– Zaśmiałem się głupkowato i spuściłem wzrok na buty.
Czułem, że na mnie patrzy. Cholera, nie za bardzo wiedziałem, jak wyjść z sytuacji. Nie chciałbym kłamać, ale faktycznie to ona była powodem mojego zamyślenia.
– Harry, wciąż chcesz posłuchać moich płyt? – Zapytała, zmieniając temat.
Ucieszyłem się, ponieważ nie próbowała mnie kokietować lub wyśmiać. A miała ku temu idealną okazję.
– Owszem – odpowiedziałem, podnosząc na nią wzrok.
 Uśmiechnęła się delikatnie i pchnęła wózek do przodu.
– To może dzisiaj? Mam kiepski humor, ale to może być dobrym sposobem. Och... Przepraszam. Ty masz dziś występ. – Przygryzła wargę zawstydzona swoimi słowami. – Powinnam wracać do pracy.
– A co powiesz na jutro? – spytałem z nadzieją.
Bawiłem się palcami, czekając na jej odpowiedź.
– Sprawdzę w terminarzu. – Powiedziała przekornie i udała się do drugiego pokoju.
Spojrzałem na nią rozbawiony. Lubiła się droczyć, ale to dobrze. Ceniłem osoby z poczuciem humoru i dystansem, Vanessa do takich należała.
Będąc już w pokoju i ściągając koszulę, pomyślałem o dzisiejszym występie. A gdyby tak spełnić jej fanowskie marzenie? Na pewno takie ma, choć nie traktuje mnie jak idola, a jak osobę prawie równą sobie. Utrzymuje lekki dystans, czasem dziwiąc się, że robię normalne rzeczy. Ale powoli się przyzwyczaja. Jednak wiem, że kryje się w niej fanka, gdzieś głęboko, która posiada niezrealizowane marzenia.
Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do recepcji. Wymyśliłem na poczekaniu, że w moim pokoju przydałoby się wymienić ręczniki. Modliłem się, żeby to Vanessa została wysłana, aby mnie obsłużyć.
Może był to dosyć dziecinny sposób na ściągnięcie jej tu, ale na inny nie mogłem wpaść, ponieważ ona w tej chwili była w pracy. Nie mogłem ją tak sobie zaprosić na pogawędkę do pokoju. Usiadłem na łóżku, zastanawiając się czy powinienem ubrać koszulkę. Ale w zasadzie zaraz chciałem wziąć prysznic... Zrezygnowałem z tego pomysłu.
Pukanie do drzwi sprawiło, że uśmiechnąłem się szeroko.
– Proszę! – krzyknąłem.
Vanessa weszła do środka z dwoma ręcznikami. Spojrzała na mnie krytycznie.
– Dopiero je zmieniłam, Styles. – Rzuciła, a chwilę później jej wzrok przesunął się na mój nagi tors.
– Wiem. – Zaśmiałem się na jej słowa. – Ale muszę cię o coś spytać, a to był jedyny sposób, jaki mi wpadł do głowy, żeby cię tu ściągnąć.
 Patrzyła chwilę na mnie bez słowa, po czym ocknęła się gwałtownie.
– Tak? O co? – Podeszła bliżej.
– Chciałabyś przyjść dzisiaj na mój występ? – spytałem, nieco ciszej i bardziej nieśmiało niż bym się po sobie spodziewał. Harry, co z tobą? – Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś się zgodziła.
 Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Po chwili usłyszałem radosny pisk.
– Tak, tak, tak. – Powiedziała z szerokim uśmiechem.
Jej entuzjazm udzielił się również mi. Uśmiechnąłem się prawie tak samo szeroko jak ona, bo w tej chwili chyba nikt nie mógłby jej przebić. I cholera, skłamałbym, gdybym nie dodał, jak bardzo ucieszył mnie ten widok. Nie wiem, co w sobie miała, ale gdy na jej twarzy rozkwitał uśmiech, to samo działo się ze mną.
Patrzyłem na nią, obserwowałem tę szczerą radość. Och, słodki, Jezu. Obudziłem w niej fankę, ale podobało mi się to. Chciałem poznać ją całą, a marzenia były tego częścią.
– Naprawdę chcesz mnie zabrać? – Stanęła między moimi nogami. Pochyliła się i dotknęła ustami mojego policzka. – Dziękuję. To będzie najlepszy wieczór, jakiego mogłabym oczekiwać.
Czy ja się właśnie zarumieniłem, czy tylko mi się wydaje? Nie mam przecież już piętnastu lat, żeby tak reagować na całusa w policzek! A co jeśli zauważy? Nie zauważy, prawda? Jest zbyt przejęta występem, tak sądzę.
– Cieszę się, że się zgodziłaś i mam nadzieję, że cię nie zawiodę. – Mówiąc to chwyciłem ją na chwilę za rękę i ścisnąłem ją lekko, próbując rozładować jakoś to, co we mnie buzowało - mieszanka radości i zawstydzenia. To znaczy, tak sądzę, że zrobiłem to z tego powodu. To wyszło tak naturalnie, że nawet o tym nie pomyślałem, zanim moja dłoń szczelnie nie okryła jej drobnej.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Miała taką delikatną dłoń i długie palce.
Spojrzała mi w oczy, uśmiechając się delikatnie.
– Teraz naprawdę muszę wracać do pracy. Nie wzywaj mnie co chwila. Jeśli chcesz, to podam ci mój numer. – Zaproponowała rozbawiona.
 Znowu poczułem się zakłopotany. Który to już raz dzisiaj?
– Oczywiście. Już nie będę. Obiecuję. – Na potwierdzenie mych słów oderwałem swą dłoń od jej i przyłożyłem ją sobie do piersi.
– Chociaż bardzo mi to odpowiada. – Przyznała i tym razem to jej policzki stały się czerwone. – Jak wzywa mnie półnagi, przystojny mężczyzna.
– O, cholera. – Spojrzałem w dół i strzeliłem sobie przysłowiowego "face palma". – Vanesso, słuchaj. Nie zrobiłem tego specjalnie, żeby... No, z resztą miałem się ubrać, ale... Boże, to nawet w mojej głowie brzmi źle.
Starałem się wytłumaczyć, ale każde z moich słów brzmiało coraz to bardziej niedorzecznie.
 Vanessa wybuchnęła śmiechem, więc popatrzyłem na nią. Śmiała się, trzymając dłoń na brzuchu.
– Nie martw się. Rozumiem wszystko, Harry. Jesteś taki słodki jak się zawstydzasz. - Rzuciła we mnie ręcznikiem.
Chwilę tak stałem osłupiały, ale po chwili również się zaśmiałem. O wiele ciszej od niej i wciąż trochę nieśmiało.
– Bardzo zabawne – śmianie się z ludzkiej głupoty. – Odpowiedziałem z udawanym grymasem na twarzy, łapiąc od niej ręcznik. – Przyślę po ciebie samochód przed występem. Co ty na to? –spytałem, przekrzywiając głowę lekko w bok.
– Dobrze. – Zgodziła się i ruszyła do drzwi. – Do zobaczenia. – Dodała.
Zostałem w pokoju sam z głupim uśmiechem na ustach. Cóż... to będzie bardzo miły wieczór.

środa, 12 kwietnia 2017

Rozdział 6

Dochodziła siedemnasta, godzina, która oznajmiała mi, że mogę szykować się do domu. Dzisiaj mieliśmy bardzo dużo zajęć ze względu na tłum gości. Przybyli niespodziewanie w wielkich ilościach. Zwiedziłam dwa piętra, sprzątając i szykując każdy pokój. Później musiałam wykonać drobniejsze rzeczy, ale również pochłaniające energię. Byłam wyczerpana, choć jedna rzecz poprawiała mój humor, a mianowicie róża, którą trzymałam w ręce, kiedy zakładałam płaszcz.
Uśmiechnęłam się pod nosem i poprawiłam włosy, zerkając w lustro. Nieco pobladłam, bo byłam zmęczona i głodna. Jak najszybciej chciałam wrócić do domu. 
– Do zobaczenia jutro. – Alice pocałowała mnie w policzek na pożegnanie i wyszła przede mną.
Zapięłam płaszcz i zabrałam torebkę z szafki. Pożegnałam się z innymi pracownicami i opuściłam pomieszczenie socjalne, przygarniając różę do piersi. Z hotelu wychodziliśmy drugim wyjściem, używanym przez gości rzadko, ponieważ to bardziej droga dla pracowników i droga ewakuacyjna. Mało razy mi się zdarzało, bym weszła przez główne wejście. 
Zapatrzona w kwiat ignorowałam wszystko dookoła. Najpierw zderzyłam się z czymś twardym, a potem silne ręce powstrzymały mnie przed upadkiem.
– O Boże – szepnęłam, otwierając oczy.
Myślałam, że dostanę zawału, kiedy zauważyłam Harry'ego, który mnie podtrzymywał.
– Zdecydowanie powinnaś bardziej uważać – odezwał się zachrypniętym głosem, od którego przeszły mnie ciarki.
– Dziękuję. – Powoli stanęłam prosto i wypuściłam powietrze z ust. – Przepraszam.
– Cóż... Jak wynagrodzisz mi to że mnie staranowałaś? – próbował ukryć uśmiech
Uśmiechnęłam się i przekrzywiłam głowę, zastanawiając się. Był tak cholernie miły i uprzejmy... Chyba nigdy więcej nie uwierzę w to, co piszą gazety. 
– Powiem ci, że nie ukradłam twojego ręcznika, chociaż pokusa była ogromna.
– Wyrazy wdzięczności – zaśmiał się
Wyglądał na rozluźnionego i rozbawionego. Za jego plecami czaiła się ochrona. Dostrzegłam dwóch mężczyzn, którzy stali w niewielkiej odległości od nas.
Ponownie przeniosłam wzrok na Harry'ego.
– No nie wiem, nie mam pomysłu, czego może chcieć osoba, która ma wszystko w ramach wdzięczności.
Harry kiwnął głową, zgadzając się najwidoczniej z moimi słowami. Spojrzał do tyłu, a ochrona cofnęła się znacznie, dając nam więcej prywatności. 
– Więc podaj adres, a ja będę o dwudziestej. – Zaproponował i przygryzł wargę
Zrobiłam dwa kroki do tyłu i przyjrzałam mu się uważnie. Różę wsunęłam do torebki, tak by jej nie zniszczyć. 
– Żartujesz ze mnie? – zapytałam już nieco poważniej.
Zmrużył oczy zdecydowanie zbity z pantałyku. 
– Dlaczego tak uważasz? – Uniósł brew zdziwiony.
Wzruszyłam ramionami i stanęłam z nogi na nogę poddenerwowana. Jeszcze nigdy nie rozmawiałam z takim facetem, jakim był Harry. 
– Wolno ci robić takie rzeczy? Przecież jestem pokojówką i ty na pewno masz jakieś zasady. Nie wiem, jak wygląda wasz świat, ale to nie może być takie proste.– Wyjaśniłam. – Prawda? – dodałam, sama nie będąc pewna.
– Nie prawda. To, że jesteś pokojówką, nie oznacza, że nie możemy zjeść kolacji. Ale nie będę cię zmuszał i się narzucał.
Uśmiechnęłam się lekko i pokręciłam głową. Nie chciałam go urazić. Po prostu to było dla mnie niewiarygodne. Rozumiecie. To tak jakbyście wyciągnęli ze swoich myśli scenkę, którą odgrywaliście w głowie tysiące razy, a teraz zdarzyła się naprawdę.
– Nie czuję się zmuszona. Gdzie mogę zapisać adres? – zapytałam.
Podał mi notes i długopis. Ten slynny brązowy notes.
Otworzyłam go na wolnej stronie. Czułam się, jakbym otwierała sekretną księgę. On na pewno miał tam zapisane teksty piosenek, cytaty i inne tym podobne rzeczy. A ja właśnie wpisywałam mu adres swojego niewielkiego mieszkania, który pewnie przypomina jego salon.
– Czyli o dwudziestej?
– O dwudziestej. – Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
Nie mogłam się powstrzymać. Tak wiele o tym marzyło, w tym ja. Po prostu Vanessa.
Harry uśmiechnął się tylko i wszedł do hotelu. Jego ochroniarz zaprowadził mnie do jakiegoś samochodu. Nie bardzo wiedząc, czemu jadę z nim, wsiadłam do środka. To był czarny van jakim często jeżdżą sławni ludzie.
Wysadził mnie pod supermarketem. Musiałam zrobić zakupy na kolację. Nie zajęło mi to wiele czasu, chciałam uwinąć się, jak najszybciej, bo do dwudziestej były tylko trzy godziny. Kierowca czekał na mnie i razem z zakupami odwiózł pod sam dom.
Kręciłam się po mieszkaniu robiąc trzy rzeczy na raz. Gotowałam, sprzątałam i próbowałam się przebrać, by nie wyglądać tak fatalnie jak teraz. W całym zamieszaniu w moje ręce wpadła koszulka w niebiesko-białą kratę. Dobrałam jeszcze białe jeansy i przebrałam się, a koszulę wpuściłam w spodnie. Kilkakrotnie poprawiałam makijaż, chociaż nie był zbyt mocny, po prostu nie chciałam, aby coś było nie tak.
Wróciłam do kuchni, czując, że moja kolacja powoli jest gotowa. Harry przyszedł punktualnie. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, kiedy szlam do holu. Powoli otworzyłam drzwi, czując jak się stresuję i mam ochotę zapaść pod ziemię. Miał bukiet kwiatów. Tym razem nie róże. Były bardzo kolorowe. Wesołe.
– Dobry wieczór. – powiedział cicho.
– Cześć – odparłam z lekkim uśmiechem. – Proszę. – Odsunęłam się w drzwiach, by mógł wejść.
Granatową koszulę zmienił na białą z podwiniętymi rękawami. Wciąż wyglądał perfekcyjnie.
Harry rozejrzał się dookoła. Niecierpliwie czekałam na jego reakcję. Mój żołądek został ściśnięty w supeł z tych wszystkich nerwów.
– Bardzo ładne mieszkanie. – skinął z uznaniem głową.
Potem spojrzał na mnie i podał mi kwiaty
– Dziękuję – uśmiechnęłam się jeszcze raz, podziwiając piękny bukiet. – Pewnie nie jesteś przyzwyczajony do takiej przestrzeni.
– Jestem normalny. – stwierdził – Nie traktuj mnie inaczej tylko dlatego, że jestem znany.
– Przepraszam, Harry. Nigdy nie miałam z kimś takim do czynienia. – Mruknęłam i przeszłam do małego salonu, łączonego z kuchnią.
– Z takim to znaczy jakim? – Spytał, idąc za mną.
– No właśnie znanym. – Podeszłam do zlewu i wlałam wodę do dzbanka, aby wstawić kwiaty.
– Nie wszystko co słyszymy w telewizji lub czytamy na Twitterze jest prawdą.
To też wiedziałam. Ale jednak... Harry widział więcej, podróżował, poznawał miliony osób. Jego światopogląd był o wiele większy niż mój. Czułam się ograniczona przez moje możliwości i nic nie mogłam z tym zrobić. Właśnie dlatego tak bardzo się denerwowałam. Że powiem coś nieodpowiedniego, że nie będę mogła kontynuować z nim jakiegoś tematu, jaki poruszy i że uzna mnie za... po prostu, głupią.
Podałam do stołu i tam też go zaprosiłam. Onieśmielał mnie nawet spojrzeniem.
– Napijesz się czegoś? – spytałam, zerkając w stronę regału, na którym stały dwie butelki wina.
– Chętnie. – podążył za mną wzrokiem.
Podeszłam do mebla i wzięłam butelkę z czerwonym winem. Przyniosłam też dwa kieliszki. Podałam Harry'emu korkociąg, bo mnie drżały ręce.
Otworzył butelkę i napełnił kieliszki.
– Więc opowiedz mi o sobie.
– Chyba już trochę wiesz. W zasadzie to nie mam co opowiadać, bo nie jestem ciekawa. Byłam kiedyś fanką One Direction i to dlatego reaguję na ciebie inaczej... Kiedy jednak zaczęłam pracować i utrzymywać się, zapomniałam o idolach i innych takich rzeczach. Nie miałam czasu. To brzmi jakbym była nie wiadomo jak stara. – Zaśmiałam się. – A mam tylko dwadzieścia jeden lat.
– Rozumiem... – zamoczył usta w alkoholu.
– Chciałabym robić tysiąc innych rzeczy niż sprzątanie, ale pewnych spraw nie przeskoczę. Poza tym dzięki temu poznaję świat, do którego nigdy nie będę mieć wstępu.
– Nigdy nie mów nigdy – ostrzegł zdecydowanie i odstawił kieliszek na blat szklanego stołu.
Pokręciłam głową i wzięłam łyk wina. Zaczęliśmy jeść i widziałam, że Harry'emu smakuje.
Zauważyłem również, że rozgląda się po moim mieszkaniu z zaciekawieniem. W pewnym momencie uśmiechnął się i wskazał widelcem przedmiot, na który patrzył. Wskazał na półkę, a dokładniej na koszyki, znajdujące się na niej.
– Dosyć sporo płyt. Jaką muzykę preferujesz? – spytał, wwiercając we mnie swoje spojrzenie. Nie robił tego specjalnie, ale za każdym razem, gdy tak się mi przyglądał, krępował mnie.
Wzruszyłam delikatnie ramionami.
– Wszystkiego co leci w radiu. Nie chcesz wiedzieć co jest w tym koszyku. – Zaśmiałam się, zakrywając twarz dłońmi.
– Mógłbym zajrzeć? Wybacz, ale jednak chciałbym wiedzieć – zaśmiał się cicho, pokazując rząd swoich równych rzędów i dołeczki w policzkach.- Staram się cię rozgryźć, Vanesso. Mówisz, że jesteś najzwyczajniejszą w świecie pokojówką, ale czuję, że to, co w tobie ciekawe starasz się zamieść pod, przysłowiowy, dywan.
Uniosłam brwi zaskoczona jego stwierdzeniem. No tego bym się nie spodziewała. Próbował mnie poznać, bardziej niż przypadkową osobę, z którą więcej się nie spotka.
– Dobrze, pozwolę ci tam zajrzeć, ale pod warunkiem, że powiesz mi, co oznacza bukiet, który mi dałeś.
– Żaden problem. – Wstał i podszedł do bukietu. – Kolor żółty zazwyczaj oznacza negatywne uczucia, ale w połączeniu z czerwienią dają radość, szczęście. Dlatego wybrałem żółte i czerwone frezje, które generalnie są wyrazami szacunku i radości. Dodatkowo czerwone wyrażają to, że cieszy mnie twoja obecność. Poprosiłem także, aby dano kilka zielonych i białych ozdób, żeby bukiet nie był zbyt pusty, ale one akurat są tylko dekoracją – opowiadając o bukiecie, wskazywał na kwiat, który w tej chwili opisywał.
Trzymałam ręce splecione pod podbródkiem i wpatrywałam się w niego oczarowana. Mówił to jakby zdradzał mi sekret. Kwiaty musiały być jego pasją, zapewne miał piękny ogród, o który dbał. Tak mi się wydawało. Co za specyficzny mężczyzna... Coraz bardziej niewiarygodny i nieosiągalny.
– Przepiękne są. Dziękuję. – Powiedziałam z uśmiechem. – Teraz możesz zerknąć do koszyka.
Zaśmiał się pod nosem na moje słowa. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że zabrzmiałam trochę jak mama dająca pozwolenie dziecku na zabawę lub zjedzenie ulubionego przysmaku. Mimowolnie sama się zaśmiałam.
Obserwowałam go jak zdejmuje koszyk z półki i stawia go na parapecie obok. Po chwili zaczął przeglądać jego zawartość. Każdej płycie poświęcał tyle samo czasu, no może niektórym nieco dłużej, ale tak czy siak widać było, że nie obchodziło go czy była to płyt artysty wykonującego pop, rock czy jazz. Doceniał pracę każdego z osobna.
Byłam pewna, że zauważył już wszystkie albumy One Direction, ale miałam sentyment do tych płyt. Nie chciałam ich nigdzie ukrywać. Oprócz nich w koszyku miałam także Eda, Adele, Coldplay, muzykę klasyczną.
Wstałam i zebrałam talerze, żeby schować je do małej zmywarki. W tym czasie ktoś zadzwonił do drzwi. Zdziwiona przeszłam do holu, żeby otworzyć. Nikogo się nie spodziewałam, ale już się domyślałam kto to będzie.
W progu stał Calvin. Lekko się chwiał.
– Daj mi stówę. – Powiedział.
Spojrzałam na niego zmieszana. Nie chciałam dawać mu pieniędzy z obawy, że je przegra. Poza tym nie miałam stu dolarów...
Zdawałam sobie sprawę, że zwrócił również uwagę Harry'ego. Przede wszystkim dlatego, że przestałam słyszeć odgłosu cichego obijania się o siebie plastikowych opakowań.
– Dobry wieczór. – Podszedł bliżej i podał rękę mojemu wstawionemu bratu. Po prostu. Zastanawiałam się co siedzi teraz w jego głowie. Szok, zdziwienie, złość na mnie? Nie wiem. Nie umiałam wyczytać z jego twarzy. Nie potrafiłam niczego z niej wyczytać
– Dobry wieczór. – Powiedział Calvin nieco zdziwiony. Patrzył na Harryego, jakby zobaczył ducha. –Masz randkę, siostrzyczko? Daj mi stówę i mnie nie ma. - Uniósł ręce do góry jako znak obrony.
– Calvin, nie mogę ci dać pieniędzy. Poza tym nie mam tyle. – Szepnęłam zawstydzona i bardzo skrepowana.
– Spokojnie, ja mam – odparł Harry, po czym wyciągnął z kieszeni portfel. – Choć właściwie... może lepiej zostań z nami. Twoja siostra przygotowała pyszną kolację.
Początkowo nie byłam zadowolona z tego, że Harry chciał, aby Calvin z nami został. Nie byłam też zadowolona z tego, że chciał dać mu pieniądze. Oczywiście, że nie. Po chwili jednak zaczęłam się domyślać intencji Harry'ego. Mój brat był całkowicie wstawiony. Gdyby ktoś dał mu te pieniądze prawdopodobnie by je przebił lub przegrał. Harry o tym wiedział, zauważył to. No, przynajmniej to pierwsze. Martwił się i chciał mu pomóc, choć widział go pierwszy raz i to w dodatku w totalnie napojonej i żałosnej postaci.Był za dobrym człowiekiem na ten świat. Spojrzałam na Harryego, później na brata. Zamknęłam za nim drzwi.
– Chodź do stołu. – Poprosiłam i wskazałam na salon. – Albo nie. Najpierw idź się umyj, a ja podam kolację. – Dodałam chłodniej.
– Dzięki. – Mruknął i wszedł do małego pomieszczenia.
Jakim cudem ten chłopak tak się stoczył? Grał, miał pieniądze, dom, pasję. A teraz... brakowało mi słów.
– Pomóc ci przygotować stół?– spytał Harry, zbierając płyty, które powyjmował z koszyka.
Gdy już się z tym uporał, podszedł do mnie i spojrzał wyczekująco. W chwili, w której miałam mu odpowiedzieć usłyszeliśmy huk dochodzący z łazienki.
Spojrzeliśmy po sobie. Chciałam pójść pomóc bratu, ale Harry zatrzymał mnie.
– Pomogę mu. Ty przygotuj kolację dla niego, dobrze?
Kiwnęłam głową, patrząc na niego z wdzięcznością.
– Jesteś najlepszy – powiedziałam z podziwem i przeszłam do aneksu kuchennego, zabierając się za odgrzanie kolacji dla Calvina.
Miałam ogromną nadzieję, że się uspokoi, zje i nie wiem, pójdzie spać na kanapie. Nie widziałam innego wyjścia, choć nie tak sobie wyobrażałam ten wieczór.
Przygotowywałam dla niego kolację, nasłuchując uważnie odgłosów dochodzących z łazienki. Modliłam się o to, żeby Calvinowi nic więcej nie odwaliło. Moje błagania jednak nie zostały wysłuchane, bo już po chwili usłyszałam odgłosy wymiotów. Boże, chyba nie mogło być już gorzej.
Usiadłam na krześle przy stole i zasłoniłam twarz dłońmi. Było mi przykro i czułam też wstyd. Nie zostawiłabym brata bez pomocy, ale to, że tego był świadkiem Harry, było okropne. Trwało to dłuższą chwilę, ale jakiś czas później wyszli z łazienki. Calvin wspierał się na ramieniu Harry'ego, który poprowadził go na kanapę.
– Wybacz, Vanesso, ale myślę, że Calvin nie powinien teraz nic jeść.
– Oczywiście. – Mruknęłam i wzięłam szklankę z wodą. Ocierając łzy, których nie kontrolowałam, podeszłam do brata i podałam mu wodę.
Wziął kilka łyków i położył się, zamykając oczy. Poprawiłam mu poduszki pod głową.
Teraz mogłabym zaprosić Harryego do drugiego pokoju, lecz tam moglibyśmy usiąść tylko na łóżku, a to byłoby niezręczne.
– Chciałem poprosić cię, abyśmy posłuchali jednej z twoich płyt, ale w takim wypadku musimy chyba z tego zrezygnować. – Mimo tego, co do mnie mówił na jego ustach widniał uśmiech. –Wniosek z tego jeden: muszę cię znowu odwiedzić, żeby móc posłuchać z tobą muzyki.
– Naprawdę? Chciałbyś to powtórzyć? – zapytałam zaskoczona, ale pozytywnie. – Cholera, Harry... Cieszę się, że miałam okazję cię poznać. – Pokręciłam głową niedowierzająco.
– Ja również cieszę się cię poznałem, no i twojego brata. Wiesz, że dał nam swoje błogosławieństwo? – Zaśmiał się, zerkając na śpiącego Calvina.
– Boże, nie słuchaj go. – Westchnęłam. – Kiedy wyjeżdżasz z Nowego Jorku? – zapytałam.
Głęboko w sobie miałam nadzieję, że mieliśmy trochę więcej czasu niż jeden, czy dwa dni. Chęć poznania go była silniejsza. To trochę jak jedno z opowiadań na blogach, które kiedyś czytałam, mając czas i kochając One Direction ponad życie.
– Jeszcze nie wiem. Mam kilka spraw do załatwienia w najbliższym czasie, ale coś czuję, że chyba zabawię tutaj nieco dłużej niż planowałem. – Wzruszył ramionami, spoglądając na mnie roześmianymi oczami. Czy chodziło mu o mnie? Nie mogło przecież chodzić o mnie.
Poczułam jak się czerwienię, więc szybko odwróciłam wzrok. Nieopodal leżał koc, w którym zauważyłam swą deskę ratunku.
– Przykryję go lepiej – odparłam niemrawo.
Szybko podeszłam do pufy i wzięłam koc w czerwono białą kratę. Przykryłam nim Calvina. Spał jak zabity, o to się nie musiałam martwić. Do rana nie wstanie. Później nadejdzie kac, ale to już jego wina.
Zauważyłam, że Harry zbiera się do wyjścia. Odprowadziłam go do drzwi. Przed lustrem, w którym ja codziennie poprawiałam fryzurę, Harry zapiął kołnierzyk koszuli.
– Więc mam nadzieję, że jutro zobaczymy się chociaż przelotnie. – Odezwałam się z nadzieją.
– Też mam taką nadzieję -odpowiedział, zakładając na siebie ubranie wierzchnie. Poprawił jeszcze ostatni raz włosy przed lustrem, po czym odwrócił się do mnie. – To był miły wieczór. Mówię to szczerze. Nie przejmuj się swoim bratem. Sam mam rodzeństwo i wiem jak może wprowadzać w zakłopotanie
Uśmiechnęłam się do niego, czując ulgę, że nie nie miał mi nic za złe.
Kolejny raz tego dnia wspięłam się na palce i musnęłam ustami jego policzek.
– Dobranoc, Harry. – Szepnęłam i odsunęłam się.
Zapewne moje policzki przybrały kolor czerwony.

niedziela, 9 kwietnia 2017

rozdział 5

Niewiarygodne jakie rzeczy mogą zdarzyć się w jednym hotelu. Spotykałam wiele ludzi, nawet sławnych, o których wspominałam, jednak tego nie spodziewałam się ani trochę. Nie brałam pod uwagę, że kiedyś stanę przed idolem z nastoletnich lat. Mówię o nim, jak o starszym facecie, ale nic podobnego. Harry okazał się być tak samo przystojny i onieśmielający, jak na tych wszystkich plakatach oraz zdjęciach, które wieszałam na ścianach. Cudownie było poczuć motylki w brzuchu i niezaprzeczalne podekscytowanie. Nie biorąc pod uwagę, że kiedykolwiek go spotkam, to się właśnie dziś stało. Miałam go przed sobą, rozmawiałam i obsługiwałam. Wydawał się bardzo życzliwy i uprzejmy. Jednak nie potrafiłam po prostu na niego patrzeć, bo czułam jak serce skacze mi w piersi. Mimo wszystko to było duże przeżycie, które trudno opisać. Jako dorosła kobieta, mogę przyznać, że sympatia do idola, tak łatwo nie przechodzi, nawet jeśli myślimy tak, bo na długo o nim zapomnieliśmy. 
Zainspirowana dzisiejszym dniem, miałam ochotę napisać piosenki i przelać moje emocje. To chyba najprostszy sposób i o wiele lepszy, niż krzyk, czy pisk z podekscytowania. Po powrocie do domu, wstawiłam coś na obiad i pobiegłam się przebrać. W zasadzie nie przeszkadzał mi ból nóg po pracy. Jak najszybciej chciałam przenieść wenę na papier. Nigdy nie myślałam o moich piosenkach, jak o jakiejś twórczości, którą ktoś kiedyś mógłby przeczytać i może wykorzystać. Pisałam je jedynie dla siebie, aby zachować wspomnienia. Traktowałam to jak drobną ucieczkę, która pomagała oderwać się od rzeczywistości. Może kiedyś znajdę drogę dla siebie i będę wiedzieć, co tak naprawdę chciałabym robić. 
Usiadłam na łóżku, włączając laptop. Zerknęłam na zegarek. Za dwie godziny jedna z telewizji puści występ Harry'ego. Dowiedziałam się o tym z reklam, kiedy sprzątałam w pokoju, a właściciel pozostawił włączony telewizor. Od razu wiedziałam, że obejrzę. Za bardzo byłam ciekawa jego solowej twórczości, by odpuścić. Poza tym muzyka dawała ukojenie i w jakimś stopniu byłam pewna, że Harry zaskoczy każdego. Przeczuwałam, że to co przygotował nie może być złe, to musi być wspaniałe. Już sama nie pamiętałam, kiedy oglądałam coś, gdzie występowało One Direction. Teraz na ekranie będę miała tylko Harry'ego, do którego wzdychałam przez miesiące i którego spotkałam kilka godzin wcześniej. I rozmawiałam... 
Przygryzając wargę, sięgnęłam po notes i długopis. Chwilę przygryzałam jego końcówkę i zastanawiałam się, jak ubrać myśli w ładne słowa, abym mogła je zapisać. Później po prostu dałam popłynąć fali weny i natchnienia, aby zapełniła kartki pochyłym pismem.
"jednak wiem, że można.
nic nie jest niemożliwe, dokonałam tego.
to jest spełnienie marzeń
żadnych barier, mogę biec dalej
chcę przeżyć wszystko od nowa
naciśnijmy replay, będzie wygodniej
to jest spełnienie marzeń
i nasz nowy lepszy świat

myśli, których nie można cofnąć
słów, których nie można zawrócić
nie żałuj
to jest możliwe, po prostu naciśnij replay
wszystko stać się może jeszcze raz

zastanawiam się, jak długo jeszcze
czy ten limit szczęścia się wyczerpie
czy bateria padnie
bo nie chcę
nie chcę się zatrzymywać
to jest spełnienie marzeń

myśli, których nie można cofnąć
slów, których nie można zawrócić
nie żałuj
to jest możliwe, po prostu naciśnij replay
wszystko stać się może jeszcze raz"

Czas po prostu płynął, kiedy zastanawiałam się nad słowami. Efekt końcowy bardzo mi odpowiadał. Kilkakrotnie przeczytałam piosenkę i uśmiechnęłam się pod nosem. Dopisałam datę na górze strony i odłożyłam notes. Włączając muzykę Mozarta, wstałam z łóżka. Chyba czas w końcu coś zjeść. Do programu, w którym będzie występował Harry, zamierzałam usiąść z miską popcornu i kubkiem ciepłej, malinowej herbaty. Dlatego po niewielkim posiłku, przygotowałam to wszystko. Zdążyłam się też przebrać w koszulkę do spania. 
Kremując ręce, odświeżona po całym dniu, położyłam się do łóżka. Laptopa ustawiłam na kolanach i przełączyłam na Internetową telewizję, z jakiej korzystałam, nie posiadając telewizora. Wybrałam odpowiedni kanał, czekając aż talkshow zostanie rozpoczęte. W sumie ciekawiło mnie to, dlaczego dokładnie zdecydowali się na przerwę. Czy rozpad, sama nie wiem. Może był głębszy problem, powód, niż te które zostały podane w mediach. Jednak chyba nie będę miała okazji się dowiedzieć, bo zapytanie Harry'ego, sprzątając w jego pokoju, raczej nie byłoby stosowne. 
Program zaczął się punktualnie. Jedząc popcorn z niewielkiej miski, patrzyłam na Jimmiego Fallona, który zapowiadał występ Stylesa. Zaraz usłyszałam głośne brawa i piski osób z widowni. Ciekawe jak to być gwiazdą... Jak musiał się teraz czuć Harry z myślą, że wszyscy czekają premierę jego piosenki? Że uwielbiają go i podziwiają? Sława miała też dużo minusów, ale na pewno plusy są jej warte. Mój brat jej zasmakował. Ja nigdy nie będę miała okazji, bo nic takiego nie robię, a poza tym chyba bym się w to nie pakowała. Z jednej strony ekscytacja tym, co robisz i jak to jest odbierane, a z drugiej strony twoje życie obserwowane na każdym kroku. Pokręciłam głową i odstawiłam miskę na krzesło, ale wzięłam kubek i oplotłam dłońmi, chłonąc przyjemne ciepło. Światła przygasły i zapadła cisza, by po chwili rozbrzmiała muzyka. Harry stał na środku sceny w czarnych spodniach i białej koszulce z nadrukiem róży. Na ramiona narzucił marynarkę. Pochylał głowę, a włosy opadały mu na czoło. Ręce trzymał za plecami i czekał na moment wejścia w zwrotkę. Kiedy usłyszałam jego głos, po moich rękach przeszły dreszcze. 

"Just stop your crying
It’s a sign of the times
Welcome to the final show
Hope you’re wearing your best clothes
You can't bribe the door on your way to the sky
You look pretty good down here
But you ain't really good" [fragment Sign Of The Times]
Cały tekst był głęboki i piękny, a do tego dochodziła melodia oraz zachrypnięty ton Harryego. Musiałam przyznać w duchu że tęskniłam za jego śpiewem. Siedząc przy laptopie, uśmiechałam się pod nosem, wzruszona występem, który obejrzałam. W pośpiechu wpisałam w przeglądarkę tytuł piosenki. Dosłownie dwie minuty temu na oficjalny YouTube Stylesa została wypuszczona Sign Of The Times, więc jak najszybciej ją włączyłam. Położyłam laptop na podłodze i odstawiłam kubek. Zdążyłam pobiec do łazienki, umyć zęby i wrócić, a piosenka jeszcze się nie skończyła, bo trwała ponad pięć minut. Zresztą i tak włączyłam ją kolejny raz i położyłam się, a przyjemne dźwięki ukołysały mnie do snu. 
~*~
Alice uśmiechnęła się do mnie słodko, podając kartoteczkę z numerem piętra, na którym musiałam posprzątać. Przydzielono mi piętro dziesiąte. Och, jasne. To nie był przypadek, wiedziałam to, bo Alice zwierzyłam się wczoraj z tego, kogo przydarzyło mi się obsługiwać. Cóż, może Harry'ego nie będzie w pokoju. Przy nim czułam się bardzo niezręcznie. Musiałam powstrzymać te wszystkie emocje, które kiedyś wykrzykiwałam w rytm piosenek One Direction. Chciałabym mu zadać tyle pytań, pójść na kawę, słuchać jego głosu. Wiele razy uświadamiałam sobie, jak dobrze byłoby usiąść z Harrym w kawiarni i posłuchać tego, co go interesuje i co uwielbia. Na pewno był bardzo oczytany. Zresztą szarmancki także. Wczoraj to udowodnił.
– Zrobiłaś to celowo? – Przygryzłam wargę, patrząc na Alice.
Zaśmiała się i sięgnęła po środki czystości. Ustawiła je na wózku.
– Może. No idź, co ci szkodzi. Wiem, że ci się podoba, więc spełniam twoje marzenia. Wiesz ile dziewczyn, stojących pod tym hotelem, dałoby się za to pokroić? – Uniosła brew.
Uśmiechnęłam się i pchnęłam wózek ku wyjściu.
– Może zabiorę mu ręczniki. Mój brat powiedział, że to dobry pomysł. Będzie mnie częściej wolał – zaśmiałam się.
– Próbuj! – krzyknęła radośnie i pobiegła po pościel.
Pojechałam windą dla pracowników na dziesiąte piętro. Alice była moją dobrą koleżanką z pracy, prawie w moim wieku, bo starszą tylko o dwa lata. Zatrudniono nas w tym samym czasie i jakoś tak wyszło, że dogadywałyśmy się od początku. Poznawałyśmy hotel i obowiązki. Często jej się zwierzałam, ale to działało w dwie strony. Dobrze mieć kogoś na kim można polegać, a ona była taką osobą.
Wyprowadziłam wózek na korytarz i szłam do pierwszego pokoju po prawej. Uśmiechałam się życzliwie do gości, którzy mnie mijali. Zanim dotrę do pokoju Harryego, minie prawie godzina. Co zabawne, czułam jak ręce mi drżą. Gdzieś w duchu liczyłam, że jednak będzie w pokoju. Chociaż... Dochodziła dwunasta i nie wydaje mi się, by siedział w hotelu, bo zapewne ma napięty terminarz i kilka spotkań.
Gdy godzinę później stanęłam przed drzwiami Harryego i usłyszałam dźwięki piosenki Adele, nie wiedziałam, czy mam sprzątać pokoje od końca, licząc, że w tym czasie wyjdzie, czy zaryzykować. Po prostu nie chciałam zrobić z siebie idiotki przed taką osobą. A przy okazji przy przystojnym mężczyźnie, jakim był. Uniosłam rękę i zapukałam, nerwowo przestając z nogi na nogę. Za drzwiami usłyszałam kroki, a po chwili w progu stanął Harry w spodniach i granatowej koszuli, rozpiętej na jeden guzik pod szyją.
– Dzień dobry. – Wydusiłam kolejny raz oczarowana jego wyglądem. – Chciałabym posprzątać, czy to będzie Panu przeszkadzać?
– Nie, proszę. Zaraz wychodzę. – Odparł, przesuwając się, bym mogła wjechać wózkiem do środka. Ustawiłam go przy drzwiach i wzięłam potrzebne rzeczy.
– Postaram się to zrobić jak najszybciej... – zapewniłam i zabrałam się do pracy.
W tym czasie Harry chodził po pokoju, szukając chyba komórki i portfela, bo kilka razy sprawdzał kieszenie. Czasem zerknęłam w jego stronę, nie mogąc się powstrzymać. Onieśmielał mnie, ale z drugiej strony był tak bardzo pociągający.
Skupiłam wzrok na komodzie i zauważyłam telefon, który na niej leżał. Powoli wzięłam go do ręki i odwróciłam się do Harry'ego.
– Tego pan szuka? – zapytałam grzecznie i wyciągnęłam dłoń.
Harry schował znaleziony własnie portfel do tylnej kieszeni spodni i spojrzał na mnie z uśmiechem. Przysięgam, że moje serce zabiło trzy razy szybciej.
– Dziękuję, Vanesso. – Wziął ode mnie telefon, tak, że nasze palce na moment się zetknęły. – Ale proszę, mów mi Harry, bo znacznie mnie postarzasz. – Dodał.
Spojrzałam na niego zaskoczona tą propozycją. W końcu on był tu gościem, a ja służbą. Nie powinnam zwracać się do niego po imieniu.
– Proszę – powtórzył miękko.
– W porządku, Harry – odparłam z uśmiechem. – Mam szczęście, że akurat trafiłam na twój pokój.
– Dlaczego? Mam ci podpisać uniform? – Zażartował, przechylając głowę w bok.
Nie poczułam się urażona, bo powiedział to w uprzejmy sposób. Poza tym jego uśmiech nie był złośliwy.
– Bo chyba zawsze marzyłam o tej chwili, ale zapomniałam, co to są marzenia i że warto dążyć do ich spełnienia – wyjaśniłam i odwróciłam się w stronę mebla, wracając do pracy.
Boże, nie wierzę, że mu to powiedziałam.
– Nigdy nie powinno się przestawać marzyć, Vanesso. – Podał mi pojedynczą różę.
– Słyszałam twoją piosenkę. – Powiedziałam, unosząc różę do nosa.
Miałam wrażenie, że mamy powtórkę z wczorajszego dnia, kiedy uciął sobie ze mną rozmowę na temat kwiatów. Jeszcze nigdy nie byłam tak oczarowana.
– Mam nadzieję, że nie byłaś rozczarowana.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Uśmiechał się. Sądzę, że był pewny tego, jak piękna była jego piosenka. Rozczarowana? Od dawna nie słyszałam czegoś tak cudownego, tylko nie potrafiłam tego wyrazić.
– Jest przepiękna – szepnęłam wręcz słysząc w głowie refren Sign Of The Times.
Ciągle wpatrując się w moje oczy zaczął śpiewać. Cicho, ale tak pięknie. Patrzyłam w niego z szybko bijącym sercem. Czy to się działo naprawdę? Stałam przed idolem sprzed lat, który własnie wykonywał swoją solową piosenkę, pobudzającą różnorakie emocje.
Przerwał po chwili i przygryzł wargę, wpatrując się we mnie.
– Jak mogę sprawić żebyś dala mi jeden uśmiech?
Zaśmiałam się zaskoczona jego słowami.
– Muszę wracać do pracy. A ty miałeś wychodzić i nie chciałabym, abyś się gdzieś spóźnił.
– Mam jeszcze chwilę.
– Naprawdę muszę wracać do pracy - powtórzyłam, bawiąc się różą.
Usłyszałam jak westchnął i sięgnął na stolik po okulary przeciwsłoneczne. Zaczepił je o dekolt granatowej koszuli, jaką miał na sobie. Z trudem odwróciłam wzrok.
– Jak chcesz mi ukraść ręcznik to się nie krepuj. – zaśmiał się i wyszedł.
Oparłam się o komodę i przymknęłam oczy. Kolejne spotkanie Harry'ego wywarło na mnie zbyt duże wrażenie. Na dodatek rozmawiał ze mną bardzo swobodnie. Nawet nie patrzył na mnie, jakbym była fanką, czy kimś komu zależy na zdjęciu czy autografie. Wręcz przeciwnie. Rozmawiał ze mną jak z kobietą.

piątek, 7 kwietnia 2017

rozdział 4

Obudziły mnie promienie słońca powoli wlewające się do hotelowego pokoju przez wąską przerwę między zasłonami. Uśmiechnąłem się leniwie, czując ich ciepło na swojej twarzy. Był to jeden z niewielu dni, w których mogłem pozwolić sobie na trochę dłuższy sen. Zwykle budził mnie budzik lub telefon od kogoś z zarządu. Niewątpliwie ten sposób był dla mnie o wiele milszy od tamtych.
Podniosłem się po dłuższej chwili leżenia w łóżku i obserwowania drobinek kurzu wirujących w porannym słońcu, po czym w końcu wstałem. Przystanąłem na chwilę przy oknie i spojrzałem na rozpościerającą się przede mną panoramę Nowego Jorku. Tak jak mówią - po burzy nadeszło słońce i napełniło mnie, i chyba nie tylko mnie, pozytywną energią. Mógłbym obserwować widok z okna bardzo długo. Ludzie spieszyli się do pracy, a auta jak zwykle stały w korkach. Jednak ja też miałem dzisiaj pracowity dzień. Około jedenastej udzielałem wywiadu, później jechałem do telewizji na próbę przed wieczornym programem u Fallona. Dopiero jutro zamierzałem odwiedzić galerię sztuki i poświęcić czas tylko sobie i swoim zainteresowaniom. 
Odsunąłem się od okna i powoli przeszedłem do drzwi łazienki. Miałem ochotę na gorący prysznic. Zamknąłem na moment oczy, czując jak ciepła woda okala mnie całego. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem chwili, w której będę tylko ja i moje myśli. Od dłuższego czasu czułem się, jakbym ciągle biegł, ale nie do końca wiedziałem gdzie. Nawet w czasie pierwszy. Tego dnia pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem, że zmierzam we właściwym kierunku. Ale nie goniąc, jak przysłowiowy osioł marchewkę na patyku. Zmierzałem do swojego celu tempem, które sam sobie nadałem. Byłem pewny, że PR będzie pracował nad moim wizerunkiem. Każda gwiazda potrzebowała tego. Przeszkadzało mi to, bo czasem kreowali zupełnie innego mnie. Cudem zgadzali się, bym wyrażał siebie przez ubrania. Moja pasja wyrywała się z mego ciała. Chciałem pokazywać światu piękno kolorów. Udowadniać, że nie ma jedynie białego i czarnego. Pokazać, że nie jestem rozkapryszonym piosenkarzem z kobietami na jedną noc. Starałem się zmienić ten wizerunek, ale nie było to łatwe. Jednak powoli przekonywałem się, że wygrywam, ponieważ coraz więcej osób widziało we mnie Harry'ego, którym od zawsze byłem, a nie Harry'ego uśmiechającego się z okładek gazet i płyt. Nareszcie te dwie osoby zaczynały być jedną. Nareszcie zaczynałem być sobą.
Wyszedłem spod prysznica z myślą, że ten dzień będzie dobry. Chociaż denerwowałem się występem. Tak dawno nie występowałem sam na scenie. Zupełnie nowe doświadczenie. 
Stanąłem przed szerokim lustrem, owijając ręcznik w pasie. Hm... Chyba pora się ogolić. - Pomyślałem, przejeżdżając dłonią po policzku. Przeszukałem szafki w poszukiwaniu maszynki i pianki do golenia, po czym wziąłem się do pracy, starając się jak najbardziej skupić. Szczerze nienawidziłem się golić. Dosyć często zdarzało mi się zamyślić i przy okazji zaciąć raz czy dwa, dlatego unikałem tego jak ognia. Dzisiaj jednak stanowczo musiałem w końcu to zrobić. Występ tego wymagał. O moją stylizację zadba Lou, stylistka. Powinna już przylecieć. Była związana z naszym zespołem od początku. Do tego byliśmy przyjaciółmi. Nic dziwnego. Wspólne wyjazdy, koncerty łączyły ludzi. Przez te wszystkie lata spędzałem więcej czasu z nią niż ze swoją rodziną. Można powiedzieć, że momentami mi ich zastępowała. Bardzo dobrze się przy niej czułem. Rozumiała moje gusta, pomagała mi wyszukiwać ubrania. Dawno jej nie widziałem. Aż zatęskniłem. 
Wyszedłem z łazienki w poszukiwaniu ubrań. Zdecydowałem się na czarne spodnie i koszulkę z logiem The Rolling Stones. Przebrany przeczesywałem palcami krótkie włosy, które niedawno ściąłem. To również była kolejna zmiana w moim życiu. Teraz przynajmniej szybciej schły i nie musiałem ich związywać, bo czasami było to męczące, gdy biegałem po estradzie. Zakładając buty, sięgnąłem po telefon i wybrałem numer obsługi hotelowej. Zamówiłem śniadanie do pokoju dla swojej wygody oraz tego, by nie robić zbędnego zamieszania na dole. Poza tym chciałem szybko zjeść i wyjść na wywiad, nigdy się nie spóźniałem i teraz też nie zamierzałem. 
Czekając, przejrzałem Internet i odpisałem na najważniejsze wiadomości. Nie ujawniałem się za bardzo na Twitterze oraz innych portalach społecznościowych, bo nie czułem takiej potrzeby. Żyłem w realu i w realu chciałem spotykać ludzi, fanów. Nie przez Internet. Wstawianie zdjęć na Instagrama sprawiało mi przyjemność, gdy zdjęcia wykonałem sam, bawiąc się aparatem. Żadnych selfie. Naprawdę przesadą byłoby obsadzenie całego Instagrama tylko swoją twarzą. Aż tak wysokiej samooceny nie miałem. Wolałem wykorzystać tę aplikację do podzielenia się twórczymi zdjęciami. 
Kiedy miałem odkładać telefon, przyszła wiadomość od Lou. "jestem na miejscu, spotkamy się przed próbą generalną". Odpisałem krótko, zgadzając się na to. Odłożyłem komórkę na szafkę i przejrzałem terminarz, czyli klasyczny kalendarz, który nosiłem wraz z notesem na piosenki. Ktoś zapukał do drzwi pokoju.
– Obsługa – usłyszałem kobiecy głos. 
– Proszę. – Powiedziałem głośno, otwierając drzwi.
Do pokoju wjechał wózek prowadzony przez drobną blondynkę, którą spotkałem wczoraj na korytarzu. Dziewczyna spojrzała na mnie przelotnie. Po chwili jednak znieruchomiała i jeszcze raz przeniosła na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się lekko. 
– Dzień dobry – skinąłem głową, zamykając za nią drzwi.
Blondynka zamrugała nie dowierzając i pokręciła głową.
– Dzień dobry, panie Styles – odparła, najwidoczniej odzyskując głos. – Śniadanie.
– Dziękuję... – zmrużyłem oczy i spojrzałem na plakietkę, którą miała przywieszoną do uniformu – Vanesso. 
Uśmiechnęła się i wzięła talerz oraz filiżankę. Przygotowała stół i ustawiła na nim posiłek. 
– Pozwoli pan, że pościelę łóżko. – Wskazała dłonią w stronę mebla.
Kiwnąłem głową, obserwując jej ruchy. Usiadłem przy stole, zalewając filiżankę wodą. Parzyłem herbatę, a Vanessa ścieliła uważnie łóżko. Wygładziła dłońmi pościel, poprawiła poduszki, ale ani razu nie spojrzała w moją stronę.  Czułem, że dziewczyna jest spięta. Nie trudno było mi się tego domyśleć, po tym jak widziałem jej trzęsące się dłonie, które starają się doprowadzić moje łóżko do jak największego porządku. Czyżby fanka? Uśmiechnąłem się do siebie, biorąc kolejny kęs.
– Czy mogłabym coś jeszcze dla pana zrobić? – zapytała grzecznie i podeszła do metalowego wózka. Podniosła na mnie wzrok.
Spojrzałem na nią. Była ładna. Nawet bardzo. Gdyby nie to, że miała na sobie właśnie typowy dla pokojówek strój, pomyślałbym, że jest raczej jednym z gości niż kimś z obsługi. Jedyną rzeczą, która psuła mi ten obraz były jej dłonie. Delikatne i drobne, z równi obciętymi paznokciami, ale wyraźnie spracowane. Po jej zdziwionym spojrzeniu, zdałem sobie sprawę, że przyglądam jej się trochę dłużej nuż powinienem. Uniosła brew i stanęła z nogi na nogę, chyba dalej zestresowana. Cóż... Zagapiłem się, bo zwróciła moją uwagę bardziej niż obsługa hotelowa, z którą zazwyczaj miałem do czynienia. Parę razy zdarzało się, że pokojówki prosiły o zdjęcia lub kradly ręczniki, których użyłem. Naprawdę. Myślę, że dla córek. Nie wnikałem w to, to trochę chore... Ale były też bardziej normalne. Prosiły o autograf, rozmawiały. Natomiast po Vanessie ciężko było mi stwierdzić, czy boi się zapytać, czy po prostu jest osobą, która stresuje się swoją pracą.
– W tej chwili nie. Dziękuję, Vanesso – odpowiedziałem spoglądając wprost w jej oczy. Ona jednak szybko odwróciła głowę, udając, że poprawia włosy. Widocznie poczuła się jeszcze bardziej skrępowana pod naciskiem mojego spojrzenia.
Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem, obserwując tę reakcję. Była bardzo spokojna i naprawdę nie dawała po sobie nic poznać. Nurtowało mnie to, czy chciała o coś zapytać, ale się wstydziła lub uważała, że nie odpowiem, ale z drugiej strony, nie chciałem zakładać czegoś z góry. Być może pracowała w tym hotelu niedługo i nie była przyzwyczajona do osób, które się tu zatrzymują.
Dokończyłem śniadanie i wstałem od stołu, gdy Vanessa poprawiała zasłony. Zatrzymała się na moment przy ważenie z trzema różami i widziałem jak delikatnie dotyka płatków palcami.
– Czy życzy sobie Pan kwiatów w pokój, bo jeśli przeszkadzają, to mogę je zabrać? – zapytała nagle, odwracając się w moją stronę. – W naszym hotelu mamy zwyczaj ozdabiania bukietem kwiatów pokoju gościa.
– Skądże. Nie trzeba. – Podszedłem do stolika i stanąłem naprzeciwko niej. Uniosłem jedną z róż i zaciągnąłem się jej delikatnym zapachem. – Piękny zwyczaj, prawda? – spytałem, przyglądając się koronie kwiatu.
Mój pokój hotelowy był połączeniem stylu klasycznego i nowoczesnego. Królowały w nim odcienie ciepłego brązu, więc bukiet herbacianych róż, ustawionych na stoliku w jego centrum idealnie wpasowywał się w jego klimat.
– Tak. Poza tym róże pasują do wszystkiego – szepnęła, przyglądając mi się.
Uśmiechnąłem się i przesunąłem palcami po płatkach. Zauważyłem jak Vanessa spuszcza wzrok na sygnet, który nosiłem.
– To pamiątka? – zapytała. – Przepraszam. Po prostu... Zwykła ciekawość.
– Tak – odpowiedziałem, odkładając róże na jej miejsce, po czym znów skierowałem  wzrok na Vanessę. – Nie ma sprawy.
Tym razem już na mnie patrzyła. Wciąż była podenerwowana, ale już nieco mniej. Zastanowiłem się chwilę jak sprawić, żeby na choć przez moment się uśmiechnęła. Byłem cholernie ciekawy jej uśmiechu.
Po krótkiej chwili olśniło mnie. Wyciągnąłem znów jedną różę z bukietu i podałem jej ją.
– Słyszałaś o znaczeniach koloru róż? Herbaciane to podobno podziękowanie.
Odparłem, przyglądając się wyrazowi jej twarzy. Zastanawiałem się jak zareaguję. Czy osiągnę zamierzony efekt?
Zauważyłem, że policzki Vanessy rumienią się. Stanęła prosto i przeniosła na mnie wzrok, unosząc brew.
– Nie miałam pojęcia. W zasadzie nie interesowałam się nigdy różami. Ani kwiatami. Ale są piękne... Nie pomyślałabym, że będziesz wiedział takie rzeczy.
To było normalne. Najwięcej rzeczy wiedzieli ode mnie z gazet i Internetu, a wiele nie było prawdziwych. Nikt by nie powiedział, że siedzę w ogrodzie, pielęgnując róże, bo sprawia mi to czystą przyjemność.
– Szkoda. Nawet nie wiesz ile można wyczytać tylko i wyłącznie z koloru róż, jakie dostaniesz. Uśmiechnąłem się szeroko. – Moim zdaniem jest to chyba najtrafniejszy i najpiękniejszy sposób, aby wyznać komuś to, co do niego czujesz. Nie potrzebujesz odwagi by mówić, bo wiesz, że kwiaty powiedzą to za ciebie - rozgadałem się. Nie moja wina. Ten temat strasznie mnie fascynował.
– Dostałaś kiedyś od kogoś kwiaty?
– Nie. Chyba nie. – Potrząsnęła głową wciąż zaskoczona. Uśmiechnęła się lekko i położyła różę na komodzie. – Chociaż to musi być całkowicie dobra przyjemność. Dostać kwiaty, które wyrażają więcej niż słowa. – dodała.
Miałem nieodparte poczucie, że ta młoda dziewczyna, znalazła się tutaj przypadkiem. Po krótkiej rozmowie z nią wiedziałem, że bycie pokojówką nie jest pracą jej marzeń, bo wyglądała na osobę z ambicjami.
– W takim razie cieszę się, że mogę być pierwszy – odpowiedziałem cały czas wodząc wzrokiem za jej ruchami.
Gdyby nie położenie w jakim się znajdowaliśmy z chęcią zaprosi ją na filiżankę kawy lub herbaty. Chciałbym móc ją spytać o czym marzy, dlaczego jest tam gdzie jest, lecz również jaki jest jej ulubiony napój i jakiej muzyki słucha. Miałem nieodpartą ochotę poznać tą dziewczynę, po prostu. Niestety, ja miałem swój grafik, ona miała swoją pracę.
 I tego właśnie musieliśmy się trzymać. Ponieważ ja musiałem wychodzić, a ona wracać do zajęć.
– Dziękuję, panie Styles. – Znowu wróciła do formalnej grzeczności. Uśmiechnęła się i odeszła do stołu, zbierając naczynia po skończonym śniadaniu. Wszystko ustawiła na wózku i podążyła do drzwi. Odprowadziłem ją wzrokiem, opierając się o komodę.
– Do widzenia, życzę miłego dnia. – Powiedziała uprzejmie.
– Do widzenia, Vanesso – odpowiedziałem. Miałem na końcu języka kilka innych słów, które mogłyby może ją zatrzymać, ale ostatkiem sił powstrzymałem się od wypowiedzenia ich. Ona ma swoją pracę, a ja muszę przygotować się do wyjścia.
~*~
Siedziałem na wygodnym skórzanym fotelu, odpowiadając na pytanie, które zadawał mi John. Śmiałem się, gdy żartował. Czułem się rozluźniony. Oczywiście nie mogłem za dużo zdradzić, jesli chodziło o dalszą podróż z nowym albumem. Wszystko było tajne.
Byłem takim Harrym, jakim chciałem być i nie chowałem się za wizerunkiem, który wykreowana mi przez lata. Zero kobieciarza.
– Harry, masz jeszcze jakieś pasje oprócz muzyki? – zapytał dziennikarz.
– Być może. – Przejechałem palcem po dolnej wardze.
Nie wszystko chciałem zdradzać. To, że malowałem, było moją tajemnicą. Przelewałem na to wiele uczuć i emocji. Nie pokazywałem światu tego, co tworzyłem, ale może to się zmieni.
– Czyli nic nam nie powiesz? – Uniósł brew.
– Wybacz. Jeszcze nie teraz – dodałem tajemniczo.
– Jak poradzisz sobie z tym, że będziesz sam na scenie? – Zadał kolejne pytanie.
– O, to ciekawe. Widzisz, nie mam pojęcia. Dopiero dzisiaj się przekonam. Na pewno samotnie, inaczej, ale do tego da się przyzwyczaić. Tak sądzę. Rozumiesz, nic nie jest wieczne i czasem trzeba coś zmienić. Może na lepsze, może nie. Będę tęsknił za moimi braćmi. Przeżyliśmy dużo przygód w czasie tras i to był dobry czas.
Tymi słowami zakończyłem wypowiedź. John zadał mi jeszcze dwa mało ważne pytania. Przynajmniej dla mnie i życzył mi sukcesu. Wywiad poszedł dobrze, zresztą menadżer nie narzekał, a ja byłem zadowolony, że odpowiedzi nie miałem wcześniej przygotowanych i mogłem polegać na sobie.
Wyszedłem z radia wraz z Davem, ochroniarzem i Ernestem – moim osobistym menadżerem. Dobrze się z nim dogadywałem. Rozumiał moje pomysły i tok myślenia, więc było o wiele łatwiej. Nie musiałem mu wszystkiego tłumaczyć.
– Teraz może obiad, a potem jedziesz na próbę. – Zaproponował Ernest.
Kiwnąłem głową, otwierając drzwi od czarnego vana. Wsiadłem do środka, wyciągając telefon. Miałem dużo powiadomień po audycji w radiu. Uśmiechnąłem się zadowolony z tego jak reagowali fani i moi znajomi. Dostałem wiele komentarzy od przyjaciół. Można było powiedzieć, że w tym momencie byłem z siebie dumny. Po prostu. To nad czym pracowałem, zaczynało być doceniane. Teraz tylko musiałem poczekać do wieczora. Piosenka. Występ. Tym się stresowałem i ekscytowałem jednocześnie. Czy byłem gotowy? Byłem. Ale za to czułem w sobie okropną niecierpliwość i chciałem mieć to już za sobą. Miałem ogromną nadzieję, że tak jak muzyka przypadła do gustu moim przyjaciołom i rodzinie, tak i przypadnie fanom. 

sobota, 1 kwietnia 2017

rozdział 3

Na lotnisku było bardzo dużo ludzi oraz dziennikarzy. Czekali na zdjęcia, kilka słów na zadane pytania, ale menedżerowie prosili, abym niczego nie komentował. Z okularami na nosie i torbą podręczną na ramieniu, szedłem przez platformę wraz z ochroniarzami. Blaski fleszy migały mi przed oczami. Fanki próbowały zrobić sobie ze mną zdjęcie. Przystanąłem na moment i zrobiłem z trzema, może czterema. Niestety na więcej nie miałem czasu, więc posłałem im krótki uśmiech i szybkim krokiem udałem się do podstawionego, czarnego vana. Takie życie wiodłem od bardzo dawna, chociaż byłem młody. Wszedłem w świat show-biznesu, gdy miałem szesnaście lat. Wszystko potoczyło się szybko, tempo było zawrotne. Nie wiedziałem, że pójście do programu muzycznego tak wiele zmieni. A tu nagle przełom... Poznałem czwórkę chłopaków, którym musiałem zaufać i po prostu współpracować. Później było lepiej, gorzej, ale radziliśmy sobie w piątkę. Kiedy podpisywałem pierwszy kontrakt, byłem dzieciakiem podekscytowanym tym wszystkim, co się działo i niezupełnie wiedziałem, na co się piszę. Ale nie było odwrotu. One Direction zaczęło istnieć. My pisać piosenki, koncentrować. Na początku mieliśmy z tego zabawę, fajne przeżycia, ale z kolejnymi latami dorastaliśmy, dojrzewaliśmy i poznawaliśmy show-biznes, który nigdy nie jest łaskawy. To co robimy nie zawsze nam odpowiada. Czasem po prostu jest to narzucone. O ósmej rano dzwoni telefon, menadżer rzuca krótko "dziś spotykasz się z Taylor" i nie ma odwrotu. Spotykam się z Taylor, idę z nią na kawę, a kilku paparazzi uwiecznia to na zdjęciach, by potem posłać w świat, aby fani oraz inni ludzie uwierzyli, że uwodzę kobiety jednym spojrzeniem. 
Tak właśnie wygląda mój świat. Muzyka zaczęła stać na drugim miejscu, bo zarząd skupiał się na promocji zespołu, sławie, ustawkach i reklamach. Nie nadążałem. Zresztą nie tylko ja, skoro jeden z nas odszedł, rezygnując z tej zabawy. To nie było TO, czego pragnęliśmy głęboko w sobie. One Direction stało się produktem, który miał zarabiać i przynosić sporą kasę. Gdzieś tam to miało sens. Jasne, że tak. Dzięki temu poznałem tylu dobrych ludzi i kilku nowych przyjaciół. Na dodatek miałem Louisa, Nialla oraz Liama, a także Zayna. Miałem także fanów, którzy stali za nami murem. Ale cóż z tego, skoro zacząłem się gubić? Pewnego dnia otworzyłem oczy i poczułem, że to nie jest to, za czym chcę biec. Chciałbym napędzać świat muzyką, która siedzi mi w głowie, którą posiadam w sercu. Zrozumiałem jak wiele mnie blokuje i ogranicza, tylko dlatego, że rządzi mną ktoś inny. Wydaje polecenia, rozkazy. Okej, tego nie dało się uniknąć, ale można było zmniejszyć. 
Kiedy w czwórkę z chłopakami usiedliśmy przy jednym stole i rozpoczęliśmy ten temat, każdy pokiwał głową i przyznał rację. Czas na przerwę. Czas na zmianę. Czuliśmy to od dawna, ale ciężko było wyrwać się z planów i terminów. Trasa dobiegła końca. Nowy album został wydany. I koniec. One Direction zostaje zawieszone, a my gorąco zapewniamy, że wrócimy. Nie wiem tego. Przyznaję szczerzę, że nie wiem. Ale zarząd nie pozwoli, by One Direction oficjalnie zostało rozwiązane, ponieważ zarabia na tym. Niall najbardziej z nas wszystkim zobowiązał się do podtrzymywania tematu. "Wrócimy". Nie lubię okłamywać fanów. Dlatego tego nie robię. Nie mam pojęcia, czy wrócę na scenę z zespołem. Ale za to doskonale wiem, że wrócę na scenę z własnym projektem muzycznym, nad którym pracowałem przez ostatnie miesiące. Pisałem piosenki od dawna, lecz nie wszystkie pasowały do boysbandowego klimatu, więc niektóre rzucałem do szuflady i zapominałem. W końcu jednak nadszedł czasu, że mogłem skupić się tylko na sobie i na tym, czego ja chcę w swojej muzyce. Nikt mnie nie ograniczał. Poszedłem do studia i po prostu nagrałem to, co dawno siedziało mi w głowie. Tak powstał mój album, z którego byłem cholernie dumny, choć go jeszcze oficjalnie nie wydałem. Parę osób ze środowiska muzycznego miało okazję przesłuchać płytę, tak jak i Niall z Louisem oraz Liam. Wszyscy uznali, że to jest... to jest to. Własnie dzisiaj promowałem moją piosenkę. – Sign of the times. Po to przyleciałem do Nowego Jorku, zresztą miałem tu zostać przez najbliższy tydzień, a później odwiedzić Los Angeles i Miami. Na końcu ponownie wracałem do Nowego Jorku, aby zaplanować kilka występów i trasę koncertową. Natomiast za miesiąc chciałem odwiedzić Anglię, Londyn i rodzinne miasto Holmes Chapel. Nie ukrywam, że cholernie stęskniłem się za moją rodziną. Mama rozmawiała ze mną bardzo często, mieliśmy świetny kontakt. Jednak to nie to samo, co osobista wizyta. Przy okazji zobaczę się też z Gemmą, moją siostrą.
Siedząc w vanie i patrząc na mijane budynki, stukałem palcami w notes, w którym pisałem piosenki. Zastanawiałem się na tym, czy kiedykolwiek cofnąłbym czas i tak naprawdę, nie zrobiłbym tego. Za dużo bym stracił. Nie mówię o pieniądzach. Chodzi mi o wartość poznanych osób, odwiedzonych miejsc i tej energii jaką dało mi bycie w zespole. Nie, nie zrezygnowałbym z tego.
Występ miałem jutro u znanego dziennikarza, prowadzącego talkshow. Jimmy Fallon zaprosił mnie, bym u niego wystąpił premierowo z piosenką. Z miłą chęcią się na to zgodziłem. Byłem ciekaw reakcji fanów. Po nich nie wiadomo czego się spodziewać. Jednymi będą wspierać, drudzy nie. Ale takie jest życie. Nie mogę liczyć na to, że każdej osobie spodoba się moja twórczość. Po sześciu latach w zespole już do tego przywykłem.
W radiu leciała właśnie piosenka Louisa – Just Hold On. Uśmiechnąłem się pod nosem dumny z mojego przyjaciela. Po stracie matki radził sobie bardzo dobrze. Jakoś się trzymał. Promował nowy singiel wraz ze Stevem, który z nim współpracował. Naprawdę cieszę się, że teraz każdy z nas ma swój kierunek.
– Jesteś gotowy? Fani stoją przed hotelem. – Usłyszałem głos Dave'a, który siedział na miejscu obok kierownicy. Spojrzał na mnie przez ramię.
– Tak, idziemy. – Schowałem notes do torby i przesunąłem się do drzwi.
Dave wysiadł, a ja za nim. Usłyszałem głośne piski i swoje imię wykrzyczane przez kilkanaście nastoletnich dziewczyn. Uniosłem dłoń, machając im. Lekko przygarbiony szedłem w stronę drzwi hotelowych. Przed nimi również stała ochrona.
– Harry, Harry, proszę, zrobisz z nią zdjęcie? – Usłyszałem kobiecy głos, gdy wszedłem na schodek. Odwróciłem głowę w prawo i ujrzałem kobietę, która trzymała dłonie na ramionach, na oko pięcioletniej dziewczynki o blond włosach. Mała uśmiechała się, wpatrując we mnie błękitnymi oczami.
– Oczywiście. – Powiedziałem z uśmiechem i pochyliłem się, biorąc dziewczynkę na ręce.
Oplotła rękoma moją szyję. Spojrzeliśmy w stronę jej mamy, która zrobiła nam zdjęcie. Widziałem po niej, że była wzruszona.
– Lubię cię, Harry – usłyszałem radosny głosik małej.
Zaśmiałem się i postawiłem ją na nogach.
– Miłego dnia. – Powiedziałem uprzejmie i zniknąłem w budynku hotelu.
Zarząd dbał o lokum, samolot i wszystko inne. Opłacał pokoje, tak jak i teraz. Hotel Victoria był bardzo prestiżowym hotelem w Nowym Jorku. Kilka lat temu, pracując w piekarni, nie pomyślałbym, że znajdę się tutaj jako gość, a nie pomywacz. Jednak los pisze dla nas różne scenariusze, których nie możemy się spodziewać. Jeszcze wiele w życiu mnie zaskoczy.
Podszedłem do recepcji i oparłem dłonie na marmurowym kontuarze.
– Dobry wieczór – odezwałem się, zwracając na siebie uwagę młodej recepcjonistki.
Posłała mi miły uśmiech i podeszła bliżej.
– Pan Styles, tak? – zapytała z grzeczności, choć widziałem po niej, że wiedziała kim jestem.
Kiwnąłem głową i odebrałem kluczyk.
– Dziękuję. – Uśmiechnąłem się i poprawiając torbę na ramieniu, ruszyłem do windy, bo pokój znajdował się na dziesiątym piętrze.
Niedługo później byłem na górze. Podrzucałem kluczyk w ręce, idąc po korytarzu i szukając numeru na drzwiach. Obok mnie przeszła pokojówka, pchając wózek z ręcznikami i pościelą. Nie zauważyła mnie, bo czytała coś w notesie. Najwyraźniej było to bardzo ważne. Uśmiechnąłem się pod nosem i otworzyłem drzwi od pokoju, w którym została już ustawiona walizka, wcześniej zabrana przez kierowcę i oddana w ręce boya. Odetchnąłem głęboko i podszedłem do okna, aby wyjrzeć na Nowy Jork.
Przejechałem palcami po dolnej wardze, obserwując kilka żółtych taksówek, które przecinały ulice. Korzystając z tego, że byłem w tym mieście, na pewno chciałem zwiedzić galerię sztuki, jedną z najlepszych. Wcześniej nie miałem okazji, a oglądanie dzieł sprawiało mi niebywałą przyjemność. Sztuka była dla mnie tak samo ważna jak muzyka i bez niej nie potrafiłbym odnaleźć się w życiu. Potrzebowałem tego.
Telefon w kieszeni moich czarnych spodni zawibrował. Sięgnąłem po niego i ujrzałem zdjęcie mamy.
– Halo? – odebrałem połączenie.
– Synku, jesteś na miejscu? – Spytała.
Od ostatniego czasu przejmowała się zamachami, zresztą ja również. To wszystko co działo się na świecie mnie przerażało. Nie dziwiłem się, że wolała mieć pewność, czy dotarłem cały i zdrowy.
– Tak. – Odparłem i oparłem czoło o chłodną szybę. – Mamo, ruszamy z tym. 

rozdział 1

Świst czajnika przywołał mnie do kuchni, informując, że woda jest zagotowana. Przebiegłam przez niewielki hol, dzielący równie niewielką łazienkę od aneksu kuchennego. Poprawiając biały ręcznik na mokrych włosach, zalałam herbatę i odstawiłam czajnik. Rutyna poranka, systematyczność i ten sam zwyczaj. Codzienność. 
Wstając biegnę do łazienki, by umyć się i przygotować do pracy, a w między czasie szykuję śniadanie bez którego nie jestem w stanie funkcjonować. Zdążyłam wyliczyć sobie czas, który mogę poświęcić na to wszystko i teraz byłam mistrzem w pokonywaniu rekordu. Potrafiłam malować się na tyle szybko, by w spokoju dopić herbatę, a nie zostawić, jak mi się zdarzało, połowę kubka. 
Poniedziałki zawsze były najgorsze. Chociaż wszystko miałam wypracowane, wiedziałam, co zrobić najpierw, w poniedziałki czułam, że każda rzecz jest przeciwko mnie. Tak, a dzisiaj był poniedziałek. Zdążyłam włożyć sobie maskarę do oka, zacząć myć zęby przed zjedzeniem śniadania. Z myślą, że muszę sprawdzić wszystko przed wyjściem do pracy, wróciłam do łazienki, żeby rozebrać się z piżamy i przebrać w białą koszulę oraz granatową spódnicę. W niecałe dziesięć minut skończyłam makijaż, który nadawał mojej twarzy blasku. Z matury byłam bladą blondynką, która potrzebowała więcej różu na policzkach. Podkreślałam także usta czerwoną lub różową pomadką i starałam się, aby kreska na oku zawsze była dobrze wykonana. Czasem z tego rezygnowałam i stawiałam jedynie na tusz do rzęs. Włosy pozostawiałam rozpuszczone, sięgały do ramion i falowały się, bo takie były od zawsze. Dopiero, gdy byłam już w pracy, spinałam je w malutkiego kucyka, by nie przeszkadzały, kiedy wykonywałam zadania. 
Wyszłam z łazienki wyłożonej białymi kafelkami i podeszłam do małej toaletki w holu, gdzie leżała, pozostawiona tam wczoraj, torebka. Schowałam do niej puder i pomadkę, na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, co się przytrafi kobiecie w pracy. Nawet pokojówce, takiej jak mi. W hotelu wymagano ode mnie punktualności, dokładności i estetyczności. Każda z nas musiała ładnie wyglądać, być miła i zadbana. Hotel Victoria w Nowym Jorku cieszył się niesamowitą popularnością, odwiedzali nas sławni ludzie, bogaci biznesmeni i przeróżne osobistości. Czasem zdarzało mi się stanąć jak wryta, kiedy po hotelowym korytarzu, tuż obok mnie, przechodził Daniel Craig, czy Ellie Goulding. Nowy Jork był ogromnym miastem, przez które codziennie przewijały się miliony osób. Każda z nich miała swoją historię i swój cel. Praca w hotelu dawała mi poczucie, że czasami jestem częścią tej historii. Zatrzymywali się w Victorii, odpoczywali, dzielili się swoimi opowieściami. Nie każda osoba należała do zarozumiałych. Bywali też tacy, którzy bardzo chętnie rozmawiali z personelem, a nawet pytali o dzień i żegnali się przy wyjeździe. Hol w hotelu Victoria łączył setki i tysiące ludzi, choć mijali się, idąc za swoimi bagażami, które nieśli boyowie. Dla mnie samej niesamowite było to, że trafiłam do tak wspaniałego miejsca i jak na razie, nic nie wskazywało na to, że stracę pracę. Wręcz przeciwnie. Moja przełożona chwaliła moje poczynania, sprawiając, że odżywałam i czułam, że może jest nadzieja na lepszą przyszłość, bo teraźniejszość i przeszłość łączyły ze sobą dużo problemów. Wiele z nich przygniatało mnie. 
Wróciłam do kuchni i usiadłam przy niewielkim stole, który stał po środku całego pomieszczenia. Kuchnia łączyła się z niewielkim salonem. Mieszkanie na poddaszu zostało wyremontowane pół roku temu. Za wszystko zapłacił właściciel, od którego wynajmowałam lokum. Dlaczego to zrobił? Bo jest dobrym człowiekiem, który zarabia bardzo dużo, co godzinę. Okazał mi niezmierną życzliwość, a ja odwdzięczałam się płaceniem czynszu regularnie, a także dobrą kawą i rozmową, kiedy wpadał z wizytą. Robił to dlatego, że mnie lubił, a ja darzyłam go takim samym uczuciem. Otóż właścicielem mieszkania był młody Brytyjczyk, William Houston, który przeprowadził się do Stanów pięć lat temu, powiększając swoją firmę o kolejną filię. William był starszy ode mnie o osiem lat, bo ja niedawno co sięgnęłam dwudziestej pierwszej poprzeczki mojego życia. Uwielbiałam z nim rozmawiać, zawsze miał dla mnie zabawne historie o swoich klientach i kontrahentach. Wraz z narzeczoną planowali ogromny ślub, na który mnie zapraszał. Takiej miłości, jaką miał on i jego piękna Camille, pragnęłam od zawsze i liczyłam, że kiedyś zapuka do moich drzwi.  Mogłam teraz tylko zazdrościć, bo Will okazywał się cudownym partnerem dla Camille, którą również poznałam. Była młodą projektantką z Brooklynu. Sami rozumiecie, to wyższe sfery, gdzie ja nigdy nie będę miała wstępu. Praca w hotelu dawała mi jedynie iluzję, że na moment wchodzę w zupełnie inny świat, chociaż sprzątam, piorę, zmieniam pościel i wieszam ręczniki. Chodzenie z wózkiem po drogich korytarzach hotelu, wydawało się spełnieniem marzeń. Pod nogami miękki dywan, który kosztował tysiące. Żyrandole z kryształów, w których odbijały się promienie słońca, wpadające do lobby... To wszystko na wyciągnięcie ręki. A potem wychodziłam z hotelu Victoria na ruchliwą ulicę Nowego Jorku i stawałam się szarą rzeczywistością, niezauważalną, wtopioną w tłum. 
Ale tak było. Pewnych rzeczy nie da się zmienić. Nie dla wszystkich może być pisane życie w luksusie.
I mimo że w mojej głowie nadal pojawiały się nierealne marzenia o życiu jak z bajki, pogodziłam się z tym, że w moim przypadku tak nie będzie. Wiedziałam, że były to tylko niespełnione sny małej mnie, ale teraz byłam przecież dorosła. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jest już stanowczo za późno na spełnienie ich. Mogłam śnić, marzyć, leżąc w łóżku. Ale wychodząc z sypialni, stąpałam twardo po ziemi. Jeśli się nie poddam, nie zostanę skrzywdzona. Jeśli nie będę idealizować świata, nie poczuję rozczarowania. Tego trzymałam się najbardziej. Kochałam te chwile, w których mogłam pozwalać tej małej dziewczynce we mnie marzyć. Te momenty zdarzały się jednak tak rzadko, że czasami nawet zapominałam o niej. O tej szczerbatej księżniczce z tekturową koroną na głowie, która ciągle gdzieś tam we mnie siedziała. Tak było i ostatnimi czasy. Uwielbiałam swoją pracę. Mimo że byłam tylko zwykłą sprzątaczką.Ostatnio jednak wykańczała mnie do tego stopnia, że po przyjściu do domu jedyne o czym marzyłam to wejście pod kołdrę i pójście spać.
 ~*~
Otaczając się bardziej granatowym płaszczem, szłam w stronę kamienicy. Było już po siedemnastej, a na ulicach ogromny ruch. Ludzie wypływali z budynków korporacji niczym fala. Samochody stały w długich korkach. Na chodniku z trudem mijałam innych, nie trącając ich ramieniem. Robiło się  coraz chłodniej. Niebo okrył ciemny włosy chmur i zwiastował burze. Och, no tak. Przecież dzisiaj był poniedziałek, więc i pogoda nie mogła dopisywać.
Dzisiejszego dnia dosłownie nic nie szło po mojej myśli, a ta pogoda była tego apogeum. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się schować przed deszczem zanim lunie na zatłoczoną ulicę, co, pomimo że miałam do mieszkania rzut beretem, było trudnym wyzwaniem ze względu na tłum ludzi idący wzdłuż chodnika.
W pracy dzień minął szybko, ale zaliczyłam kilka wpadek. Całe szczęście kierowniczki nie było dziś z nami. Zbiłam dwie szklanki i poplamiłam pościel, a na dodatek prawie wywróciłam się na kafelkach w łazience jednego z hotelowych gości. Byłam definicją pecha w ten poniedziałek. Przysięgam.
Przyspieszyłam kroku, czując pierwsze krople deszczu. Wpadłam na kogoś, głośno przeprosiłam i nawet się nie odwracając, szłam dalej. Będąc już na klatce schodowej, odetchnęłam głęboko. Chociaż to wyszło mi tego dnia. Idąc już w stronę swoich drzwi, sięgnęłam do kieszeni płaszcza po klucze. Przeżyłam chwilowy zawał, zdając sobie sprawę, że nie ma ich na swoim miejscu. Jak dobrze, że chwilę później znalazłam je w torebce. Zgubienie kluczy byłoby już kolejnym dramatem tego dnia, a ich miałam już stanowczo za dużo.
Kiedy byłam już bezpieczna w domu, a za oknem rozpętała się prawdziwa burza, czułam spokój. Tutaj nic mi nie groziło. Nikomu nie mogłam zrobić krzywdy. Przebrana w wygodne spodnie i ciepły, biały sweter z kubkiem herbaty podeszłam do okna w dachu i patrzyłam na granatowe niebo i smugi deszczu zostawiane na szybie. Uśmiechnęłam się lekko, upijając łyk. Nowy Jork był miejscem, gdzie zaczynałam od nowa po przeprowadzce  z małego miasta w stanie Kolorado. Zostawiłam tam rodziców, którzy wiedli wiejskie życie. Potrzebowałam się wyrwać z farmy, stadniny koni i braku szerszych perspektyw. Mój brat, Calvin, również ruszył do przodu. Jako piłkarz znalazł klub i grał w jednej z drużyn Nowego Jorku. Do czasu.
Pokręciłam głową, odrzucając od siebie nieprzyjemną myśl i upiłam kolejnego łyka. Odstawiłam kubek na niewielki biały stolik kupiony w Ikei i podeszłam do regału z tego samego sklepu. Piętrzyły się na nim stosy książek. W koszykach znajdowały się płyty. Schyliłam się po jeden z nich i podniosłam, zauważając okładkę płyt zespołu, za którym dwa-trzy lata temu szalałam. Uśmiechnęłam się, wspominając sobie te wszystkie chwile, które spędziłam słuchając ich muzyki, przeglądając informacji o nich w internecie i przyglądając się ich zdjęciom - nieważne, czy robionym na sesji, scenie lub ulicy. Zawsze wyglądali tak samo zjawiskowo jak zawsze. Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że osoby sławne, jak oni wydają się być ludźmi nieskazitelnymi. Tak, jakby od początku byli stworzeni do kroczenia wśród błysków fleszy. A przecież kiedyś byli całkiem zwyczajni. Zastanawiał mnie szczególnie jeden przypadek. Chłopak, którego oczy wydawały się na mnie spoglądać z plastikowego pudełka. Mój ulubiony członek One Direction. Teraz sama nie wiedziałam co u nic słychać. Są w trasie? Może mają przerwę? Czasem w radio leciały ich piosenki, letnie hity, które nuciłam pod nosem, sprzątając albo gotując. Nie śledziłam już życia chłopców z zespołu. Nie interesowałam się Harrym Stylesem, choć kiedyś piszczałam na jego widok. Dorosłam. Przestałam być nastolatką, chociaż czasem wspominałam Harryego, jako swojego idola. To były dobre czasy. Kiedyś wierzyłam, że ich spotkam. Przecież mieszkałam w Ameryce! Tu wszystko jest możliwe.
Zaśmiałam się pod nosem i włączyłam ich trzeci album. W moim rodzinnym domu, cała moja sypialnia była obklejona plakatami One Direction. Wielokrotnie ich muzyka ratowała mnie od doła, pomagała szybciej pozbyć się uczucia beznadziejności po kolejnym złamaniu mojego nastoletnie serca. Szczerze, nawet teraz ich muzyka stawiała mnie na nogi w dni takie jak ten. Po prostu beznadziejne. Potrzebowałam tylko kilku szybszych kawałków i już czułam się o niebo lepiej.

rozdział 2

Wtorek był o wiele spokojniejszy i lepszy, a humor dopisywał mi przez cały dzień. Śmiałam się, kiedy z Alice szykowałyśmy pokoje dla modelek, które będą stacjonować w hotelu na trzy dni. Alice próbowała udawać jedną z nich, chodząc po pokoju wybiegowym krokiem. Śmiałam się, kiedy zmieniałyśmy pościel, bo wszystko sprawiało mi radość w tamtej chwili. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nie było powodu. 
Najlepszym momentem dnia, była chwila, gdy opuściłam hotel, a promienie słońce otuliły moją twarz. Rozłożyłam dłonie i zakręciłam się wokół własnej osi z uśmiechem na ustach. Nawet tego nikt nie zauważył. Westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie, poprawiając torebkę na ramieniu. Nie przeszkadzał mi tłum ludzi, który mijał, ani klaksony samochodów. Dochodziła siedemnasta, słońce zmierzało ku zachodowi. Przepiękna chwila dnia. Na moście zdążyłam się zatrzymać i zrobić zdjęcie. Uwielbiałam wychwytywać takie momenty, by później oglądać je i wspominać. Piękno było tym piękniejsze, im częściej się na nie patrzyło i podziwiało. Tak jak zachody słońca na zdjęciach. Obróciłam się i przeszłam dalej. 
Po drodze do mieszkania, wstąpiłam do niewielkiego sklepu, żeby zrobić drobne zakupy, pamiętając o tym, czego mi zabrakło. Na szczęście kolejka nie była długa, a Clark z uśmiechem obsłużył mnie i żył udanego wieczoru. Odwzajemniłam gest i wyszłam, trzymając w ręce reklamówkę. Do klatki miałam dosłownie pić minut. 
W Nowym Jorku mieszkałam od półtora roku i nie wybrałabym innego miejsca niż to. Na razie. Nie stać było mnie na podróżowanie, nawet po Stanach. Więc dlaczego znalazłam się tutaj? Miałam pod ręką brata. Półtora roku temu wiodło mu się bardzo dobrze, kontrakt w klubie był opłacalny, a nazwisko Calvina coraz lepiej rozpoznawalne. Czytałam o nim w gazetach, w Internecie, miał fanów i wiernych kibiców. Pomógł znaleźć mi mieszkanie oraz pracę. William był jego kolegą, może nie utrzymywali stałego kontaktu, ale znali się. Praca to już bardziej fart, lecz trafny. Płaciłam za wynajmowane mieszkanie i za życie prowadzone w Nowym Jorku, a rodzice mogli być dumni. I na pewno byli. Chciałam udowodnić im, że potrafię być samodzielna. Chociaż po zakończeniu szkoły nie wybrałam studiów, miałam ambicje. Nie zamierzałam skończyć jako pokojówka. Brzmi to tak, jakby bycie pokojówką było czymś gorszym, ale nie, nie jest tak. Po prostu uważam, że stać mnie na znacznie więcej i postaram się tą osiągnąć, lecz z czasem. Potrzebowałam odpowiednich pieniędzy, a takich na razie nie miałam. To łączyło się z historią mojego brata, który popadł w kłopoty. Calvin zaczął grywać w kasynie, a za tym szła duża strata pieniędzy. Raz mu się udało, drugi raz przegrał. I tak w kółko. Aż skończył z długami i brakiem kontraktu. Przychodził do mnie co kilka dni, jedliśmy razem kolację i rozmawialiśmy. Dzięki temu wiedziałam co u niego. Nie chciał martwić rodziców, ale oni też się domyślali. Czasem, rzadko, przesyłali mi pieniądze, które ja od razu przekazywałam na spłatę długu Calvina. Pilnowałam, aby wpłacał je od razu do banku. Nigdy nie dawałam mu pieniędzy do ręki, bo wszystko mogło skłonić go do tego, aby zagrać. Wolałam nie ryzykować. Wciąż pracowałam nad tym, by udał się na terapię, ale szło opornie. Calvin był bardzo uparty i uznawał, że to mu niepotrzebne. Mylił się. Właśnie to mogło mu pomóc pokonać pokusę gry.
Kiedy weszłam po schodach na samą górę, wyciągając klucze z torebki, zauważyłam brata opierającego się o ścianę. Bawił się telefonem najwyraźniej na mnie czekając. Blond włosy miał potargane, czarny podkoszulek pognieciony i oczywiście założył spodnie z przetartymi kolanami. Westchnęłam, kręcąc głową. Przynajmniej nie był pobity, a to czasami się zdarzało, gdy wpadał w bójkę z ludźmi, z którymi przegrał.
– Cześć. – Pochyliłam się i klepnęłam go w zgięte kolano.
Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się krzywo.
– Cześć, siostrzyczko. Ładnie wyglądasz. – Poruszył brwiami i powoli się podniósł.
Wywróciłam oczami, otwierając drzwi od mieszkania. Wszedł za mną do środka.
– Zanieś to do kuchni, zaraz coś ugotuję. Powiedz, że w nic się dzisiaj nie wpakowałeś. – Mruknęłam, podając mu siatkę z zakupami.
Calvin ruszył do aneksu, gdy zdejmowałam płaszcz i odwieszała go na wieszak przy lustrze. Poprawiłam włosy i poszłam za bratem.
– Akurat dzisiaj nie. Możesz być spokojna. Jeszcze nie wyrzucili mnie z mojego własnego mieszkania, nie jest źle. Poza tym nie gram, nie mam za co.
– Zawsze możesz od kogoś pożyczyć. Chyba, że twoi koledzy ci odmawiają. – Spojrzałam na niego uważnie i otworzyłam lodówkę. – Makaron ze szpinakiem?
Kiwnął głową i wstawił wodę na herbatę.
– Słuchaj... Oddam ci te wszystkie pieniądze, mała. Jestem ci wdzięczny, ale jesteś moją młodszą siostrą. To ja powinienem pomagać tobie. Nie na odwrót. Zasługujesz na o wiele więcej niż praca w hotelu i mieszkanie na poddaszu. Przykro mi, że... wpakowałem cię w coś takiego – westchnął cicho i przeczesał palcami jasne włosy.
Wyjęłam z lodówki szpinak i odłożyłam na blat. Popatrzyłam na brata, kręcąc głową. Po prostu podeszłam do niego i otuliłam ramiona, wtulając się w jego twardy tors. Calvin górował nade mną, był o wiele wyższy, ale z urody byliśmy do siebie podobni. Obydwoje mieliśmy jasną karnacje, blond włosy, błękitne oczy, smukły nos i wyraźne kości policzkowe. Nie uważałam się za jakąś piękność, ale mojemu bratu rzeczywiście odpowiadała taka uroda i wyglądał bardzo przystojnie. Kiedy nie siedział w tym bagnie, miał bardzo dużo dziewczyn dookoła siebie, ale chyba nie poznał takiej, która skradłaby jego serce. Na dodatek Calvin nie należał do facetów, którzy sypiają z każdą. Szanował i siebie, i dziewczyny.
– Siadaj. – Pchnęłam go delikatnie w stronę ławki, która stała przy stole. – Pomagam ci, bo cię kocham i będę to robić, jasne? Póki tego potrzebujesz. Możesz na mnie liczyć. To, że sobie nie kupię nowej sukienki w miesiącu, czy telewizora, nie oznacza, że mi tego brakuje. Wolę mieć pewność, że tobie nie zaciska się sznur na szyi. – Mówiłam, wlewając wodę do garnka, który postawiłam na kuchence.
– Dziękuję, Ness.
– Nie dziękuj. Idź na terapię. – Mruknęłam.
Czajnik zagwizdał, więc przygotowałam herbatę i z dwoma kubkami odwróciłam się do brata. Zauważyłam, że wywraca oczami na moją uwagę.
– Nie potrzebuję...
– Potrzebujesz. – Przerwałam mu ostro i postawiłam herbatę na stole. – Dobrze to wiesz i czas coś z tym zrobić. Masz przed sobą karierę, Calvin! Jesteś świetnym piłkarzem, proszę cię, nie zaprzepaść tego.
Spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. No tak, najlepiej to zignorować. Świetnie. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do gotowania. Przynajmniej kolację zjemy w spokoju.
Przygotowanie makaronu ze szpinakiem zajęło mi dwadzieścia minut. W tym czasie zdążyliśmy wypić herbatę i porozmawiać o błahych sprawach, takich jak pogoda.
– A jak w pracy? Poznałaś już Leonardo DiCaprio? – zapytał, kiedy jedliśmy.
Spojrzałam na niego rozbawiona i przełknęłam makaron.
– Tak, w zasadzie podrywam go potajemnie. Czasem specjalnie nie zmieniam mu ręcznika, żeby mógł mnie zawołać. – Poruszyłam brwiami i uśmiechnęłam się. – A tak serio, to nie. Nie było go w naszym hotelu, albo był, ale nie na mojej zmianie. Hugh Granta widziałam tylko w windzie, nie obsługiwałam go. Lepiej wygląda w filmach...
Calvin zaśmiał się, kończąc swoją porcję.
– No z pewnością. Nie jest taki przystojny, jak ja. - Wyprostował się i przejechał dłonią po policzku.
– Wiesz jak to się nazywa? – Wycelowałam w niego widelec. – Narcyzm.
Calvin od zawsze był bardzo pewny siebie. I samoocenę również miał wysoką, nie wiem po kim, ale czasem okropnie mnie tym denerwował. Ileż można podziwiać samego siebie? On potrafił kilka razy poprawiać włosy, stojąc przed lustrem. Był ode mnie starszy o cztery lata, a nieraz zdarzało się, że zachowywał się gorzej.
– Narcyzm, nie narcyzm, muszę się zbierać. – Podniósł się. – Świetny obiad. To znaczy kolacja.
Popatrzyłam na niego uważnie.
– Gdzie się śpieszysz?
Calvin potarł ręką kark. Wydawał się nerwowy.
– No... Do pracy.
– Jakiej pracy? – Wzięłam talerze i podeszłam do zlewu.
Spojrzałam na brata przez ramię, czekając na odpowiedź. Nic nie wiedziałam o tym, że znalazł pracę.
– Stacja paliw. – Westchnął głośno. – Trochę osób mnie rozpoznaje, ale przeważnie pracuję w nocy, więc jest lepiej. Płacą mi systematycznie, co tydzień. Więc no... Na razie jest w porządku.
– I wpłacasz pieniądze do banku? – Spytałam podejrzanie.
Obawiałam się o Calvina, naprawdę nie chciałam, by wszystko wpakował w kasyno i kolejny raz przegrał. Miał długi. Większość z nich spłacałam ze swojej pensji, ale nie na wszystkie raty było mnie stać.
– Albo z nich żyję. Nie martw się. Dam radę. – Pocałował mnie przelotnie w czoło i wyszedł.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy go nie zatrzymać, ale uwierzyłam mu, że naprawdę idzie do pracy. Czasami trzeba kierować się zaufaniem.
Sprzątnęłam brudne talerze i kubki. Umyłam też garnki, a później przeszłam do małej sypialni, w której mieściło się jedynie dwuosobowe łóżko i szafa oraz małe krzesło, z którego zrobiłam stolik na podręczne rzeczy. Z łóżka nie można było zejść na boki, po prostu nie znajdowała się tam taka przestrzeń. Szafa stała obok drzwi, wąska, ale chowała wszystkie moje ubrania. Wyjęłam z niej ulubiony biały sweter i narzuciłam na siebie. Ze stolika wzięłam notes w grubej skórzanej oprawie i długopis, którym zapisywałam kartki. Usiadłam na wygodnym łóżku, krzyżując nogi i spojrzałam nad siebie. W suficie znajdował się luksfer, przez który mogłam podziwiać niebo i szczyty wieżowców. Uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam notes na wolnej stronie.  Biorąc głęboki oddech, zaczęłam pisać.
"zraniłeś mnie, ale to już się nie powtórzy.
przysłoniłeś chmury nad moim życiem, rozwiałam je. 
nie mam już siły ciągnąć gry, dalej idę sama.


od dziś wiem, że drogę wybieram samotnie.
biegnę, oddycham, ale sił nie brakuje.
i choć na parę sekund chcę
zatrzymać się, by poczuć
poczuć to co mi odebrałeś
od dziś wiem, że radzę sobie sama. "