piątek, 14 kwietnia 2017

rozdział 7

Harry
Z samego rana, przebudzając mnie, zadzwonił agent, dając mi jasno do zrozumienia, że dzisiaj zagram dodatkowy występ i około jedenastej mam próbę. Tego się nie spodziewałem. Ale miała  być to niespodzianka dla fanów, którzy nie są świadomi, że wieczorem wystąpię u Jamesa Cordena. To mój dobry przyjaciel, dziennikarz uwielbiany przez wielu. Miło będzie spędzić czas w jego studiu. 
Wykąpany, zrelaksowany i wybudzony z letargu snu, zacząłem się szykować. Wybrałem czyste ubrania. Śniadanie postanowiłem zjeść na mieście, więc zamierzałem wyjść trochę wcześniej. 
Do drzwi pokoju ktoś zapukał. Krzyknąłem "proszę" i do środka zajrzała drobna brunetka z bukietem kwiatów.
– Dzień dobry, panie Styles. Chciałabym zmienić dekoracje, jeśli to panu nie przeszkadza. – Uśmiechnęła się lekko.
Kiwnąłem głową i przetarłem zmęczoną twarz. Weszła do środka. W pośpiechu wymieniła kwiaty na nowy bukiet róż i wyszła. Zostałem sam w pokoju z czasem, którym poświęciłem na ogarnięcie się. Pokręciłem głową, stojąc przed lustrem. Wypadałoby się wybrać na jakieś ubraniowe zakupy. A jakby tak odwiedzić Gucciego... – pomyślałem i uśmiechnąłem się delikatnie do odbicia.  To bardzo dobry pomysł. Uwielbiałem tego projektanta i eksperymentowałem z jego ubraniami, zwłaszcza z tymi, które miały na sobie motyw róży. Przyznam szczerze, że miałem do nich słabość. Starałem się dbać o swój styl – był raczej elegancki. Lubiłem siebie takiego, a to chyba własnie o to chodzi.
Wyszedłem z hotelu w lekkim pośpiechu wraz z Davem. Akurat fani nie stali pod budynkiem, co było błogosławieństwem, bo nie miałem czasu, żeby się zatrzymać. Chciałem zjeść w spokoju śniadanie i pojechać na próbę. Ceniłem fanów, ale byłem tylko człowiekiem. Wsiadłem do samochodu, od razu zapinając pas. Zerknąłem na telefon, który zawibrował. Wiadomość od mamy, czyli mojego największego wsparcia. Uśmiechnąłem się pod nosem,
"jestem dumna, synku, pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu i to wszystko przerwać, jeśli uznasz, że to ten moment."'Szybko odpisałem na SMS-a.
"jeszcze nie dziś. kocham cię, mamo. "
W odpowiedzi dostałem serduszko. Uśmiechając się lekko, schowałem telefon i spojrzałem przez okno na mijane budynki. Nowy Jork już dawno obudził się do życia. Ludzie niczym mrówki gonili do pracy i do szkoły, a ja mogłem ich obserwować, bezpiecznie zza szyby auta. Przejeżdżając przez dzielnicę, w której mieszkała Vanessa, przypomniał mi się wczorajszy wieczór. Właściwie to ciężko było go wyrzucić z głowy. Wydawało mi się, że to był odpowiedni czas na takie spotkanie. To była ta chwila, której nie mogłem zmarnować. Vanessa jest tak pozytywną i radosną dziewczyną. Zaciekawiła mnie. Po prostu. Zwykła kobieta, która prowadzi spokojne życie, dające jej szczęście. Przez długie godziny próbowałem zrozumieć jej poświęcenie dla brata. Byłem pewny, że to co zarabia, oddaje na jego długi. Doszedłem do wniosku, że po prostu go kochała i to bardzo mocno. Była w stanie zrezygnować z dóbr dla siebie, byleby on nie wpadł w kolejne kłopoty. Mogłem się domyślać, że był hazardzistą, z tego, że wspominała o "grze". Chyba pomoc innym osobom łączyła mnie i Vanessę, bo ja także nie potrafiłem przejść obojętnie obok cudzej krzywdy. Kto wie, czy to nie my będziemy kiedyś na miejscu tych osób? To, że teraz miałem wiele, nie oznacza, że tego nie stracę. Przykład, który uświadomił mi to wszystko, pada niedaleko. Mama Louisa, cudowna kobieta, którą pokochałem jak własną matkę, zmarła na białaczkę. Mój przyjaciel zarabia bardzo dobrze i to nie jest tajemnica. Ale nawet tak cholernie, jak tego pragnął, nie mógł przekupić śmierci pieniędzmi. To ukazywało nam, jakie życie jest ulotne i niestabilne. Możemy kierować swoim losem, ale nie napiszemy zakończenia. 
Sięgnąłem po notes, który jak zawsze, miałem przy sobie i zacząłem pisać początek piosenki w przypływie tej nagłej weny.
"Nie wiesz co na końcu.
Nie stawiaj jeszcze kropki, nasze przedstawienie trwa.
Ulotna chwila, jeszcze jeden oddech.
los jest naszym reżyserem, dziś rozdaje role
casting jest darmowy. główną rolą jestem ja."
Więcej nie zdążyłem dopisać. Auto zatrzymało się pod moją ulubioną restauracją w Nowym Jorku. Zadowolony wszedłem do środka, czując przyjemny zapach świeżej kawy oraz tostów. Tak, chyba tak. Przez to zrobiłem się jeszcze bardziej głodny.
~*~
Wziąłem głęboki oddech i jeszcze raz spróbowałem zaśpiewać moją piosenkę. Co dziwne, słowa same mi uciekały. Byłem nieco zamyślony. Czułem, że chcę cofnąć czas i wrócić do wczorajszego wieczora. Tak cholernie dobrego i idealnego, mimo nieoczekiwanej wizyty brata Ness.
Spotykałem się z wieloma kobietami, oczywiście jako znajomi i były to zwykłe, koleżeńskie spotkania. Nie chciałbym rzucić słowa "wyjątkowa", oceniając Vanessę, bo nie znałem jej jeszcze zbyt dobrze, ale rozmowy z nią podobały mi się, a czas, który razem spędzaliśmy, wywarł na mnie wrażenie. I chciałbym to przeżyć jeszcze raz. I jeszcze raz. Tak by znów widzieć jej uroczy uśmiech, usłyszeć śmiech, brzmiący jak delikatne dzwoneczki. Spoglądałem w niebieskie oczy, niczym bezkresne i bezchmurne niebo, i wyczuwałem taką szczerą radość. Ona niczego nie oczekiwała. Nie traktowała mnie, jak idola, z którym wygrała kolację, choć przyznała, że nim byłem. Umiała oddzielić to, co było marzeniem i to, co mogło stać się znajomością między dwójką dorosłych ludzi. Właśnie to doceniłem i dlatego dobrze czułem się w jej towarzystwie. Vanessa wydawała się przepełniona naturalnością, nie widziałem w niej kolejnej dziewczyny ubranej tak samo, skupiającej swój świat jedynie na telefonie. Jej uroda oraz osobowość wyróżniały się z tłumu. Przynajmniej ja to tak odbierałem. 
– Obudź się, Styles! – krzyknął do mnie Ernest, który dołączył do mnie na próbie u Cordena.
Spojrzałem na niego roztargniony i przejechałem dłonią po twarzy. Nawet głęboki oddech nie pomógł. Przed oczami wciąż miałem Vanessę.
– Przepraszam. Nie wyspałem się. – Mruknąłem, co po części było prawdą. 
Ernest wbił we mnie wzrok, który nie wróżył niczego dobrego. Ukucnąłem i napiłem się wody. 
– Idź mi stąd. – Powiedział po chwili. – Idź stąd, wróć do hotelu i ogarnij się. Wieczorem masz dać taki występ, o jakim będą mówić przez kilka dni. 
Zakręciłem butelkę, podnosząc się.
– Rozkaz? – Uniosłem brew.
Nie lubiłem się z nim sprzeczać, ale chyba miał rację. To nie jest dobry moment na próbę. Nie dam z siebie niczego więcej, cały czas odpływając myślami w inną stronę. Jedynie mógłbym zirytować jeszcze bardziej Ernesta i innych ludzi z ekipy, pracującej w studio.
– Styles, do samochodu. – Westchnął głośno.
– Niech ci będzie. – Poszedłem po swoje rzeczy i opuściłem telewizję.
Na szczęście fanki nie wiedziały, że miałem próbę. To wiele ułatwiło, ponieważ nie musiałem martwić się o szum. Ernest nie powiadomił dziennikarzy i obyło się bez sesji zdjęciowej. Nie miałem na to najmniejszej ochoty. 
– Do hotelu? – Spytał Dave. 
– Do kwiaciarni. – Zdecydowałem po krótkiej chwili ciszy.
Kiwnął głową i przekazał to kierowcy. Wsiadłem do środka, czekając, aż ruszymy. Plan w mojej głowie wydawał się bardzo prosty. Kwiaty i hotel. Musiałem znaleźć Vanessę, bo nie posiadałem jej telefonu, a jedynie adres. Nie ułatwiało to kontaktu.
Wszedłem do środka i bez zastanowienia poprosiłem o zrobienie różnokolorowego bukietu gerber. Kobieta stojąca za ladą w pierwszym momencie zmierzyła mnie wzrokiem. Myślałem, że to ze względu na moją rozpoznawalność. Ona jednak nie wyglądała na osobę, która śledziła nowinki na stronach plotkarskich.
– Jest Pan pewien? A może lepiej róże? Są bardziej klasyczne od gerber. Poza tym...
– To dla kogoś wyjątkowego. Dla kogoś kto czyni świat lepszym miejscem. – Nie lubiłem przerywać ludziom, ale w tym wypadku wolałem zainterweniować. Na szczęście opłaciło się, bo na twarz kobiety zaraz po moich słowach wstąpił uśmiech, po czym wzięła się do pracy.
– Czyli Pan jest obeznany... Ach, tak. W moim kraju te kwiaty dawało się na dzień kobiet lub matki. Gerbery lub goździki. Tak, zazwyczaj te dwa.
– To piękny zwyczaj. Czy mogę wiedzieć skąd pani pochodzi?
– Z Polski – odpowiedziała, przerywając na moment pracę. Ach, czyli stąd ten jej twardy akcent. Spojrzała na mnie jasnymi oczami, po czym swój wzrok przeniosła znowu na bukiet. – Nie za dużo czerwonych?
– Jest idealnie.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie miło i zawiązała wstążkę wokół bukietu.
– Czy dołączyć bilecik? – zapytała uprzejmie. – Ta osoba będzie na pewno zachwycona. Kwiaty są przepiękne.
Zaśmiałem się w duchu. Też tak sądzę. Vanessa będzie szczęśliwa, a tego... tego teraz chcę. W tym momencie chcę zobaczyć jej uśmiech.
– Nie, dziękuję. Myślę, że domyśli się od kogo to. – Ponadto chciałem Vanessę zaciekawić. Gdybym przesłał jej jakąś wiadomość wraz z kwiatami, odebrałbym im tą aurę tajemniczości, a jej zabawę z odczytywania ich znaczenia. Dla mnie kwiaty same w sobie były wiadomością. Nie potrzebowały niczego, prócz osoby, która będzie umiała ją odczytać.
Moi fani często zastanawiali się nad zagadkami, które im dawałem. Wystarczyły tajemnicze tweety, czy gesty oraz słowa w wywiadach. W między czasie, bardzo ciekawy, czytałem różne teorie na ten temat. Czasami mnie zaskakiwali, odgadując to, co mam na myśli. Nie psułem im zabawy. Sądzę, że Ness domyśli się od kogo są kwiaty po naszej rozmowie o nich.
Wraz z bukietem pojechałem do hotelu. Oho... Tłum czekał. Wysiadłem z auta, a tłum już po chwili do mnie dobiegł. Mimo że ochroniarz stał zaraz obok mnie i kontrolował sytuację, czułem się w pewnym stopniu oblężony, prawie jak zwierze w klatce.
Oczywiście nie obeszło się bez pytań o kwiaty. Szlag by to. Miałem dosyć plotek o moim kolejnym gorącym romansie. Szkoda tylko, że ani fani, ani media nie zrozumiałyby, że są one dla koleżanki, tylko koleżanki. Oczywiście, znalazłoby się pewnie kilka osób, które by mnie zrozumiały i poparły. Ich wypowiedzi jednak zginęłyby w morzu innych.
Ignorowałem pytania. Nie chciałem roznosić plotek, niech sami to robią, jeśli muszą. Dave odpychał dziennikarzy i nachalnych fanów. Z niektórymi zrobiłem szybkie zdjęcie, ale nie zatrzymywałem się na dłużej. Na szczęście ochrona hotelu zainterweniowała. Wszedłem bezpiecznie do środka i szybkim krokiem udałem się do windy. Dość. Naprawdę dość. Teraz mam święty spokój.
Wjechałem na dziesiąte piętro. Miałem dziś szczęście, ponieważ Vanessa właśnie wychodziła z jednego z pokoi, trzymając pokrowiec z garniturem.
Wyglądała na przygaszoną i zamyśloną. Zupełnie inna Ness, którą była wczoraj. Zawiesiła pokrowiec na wózek i zamknęła pokój, z którego wyszła.
– Mam nadzieję, że to nie przeze mnie masz na twarzy grymas. – Przystanęła na chwilę lekko zdezorientowana, ale gdy już mnie ujrzała na jej twarz wstąpił prawie niewidoczny uśmiech. – Jednak jeśli tak to pocieszę cię, bo przez ciebie wywalono mnie z próby. – I w tym momencie pokazałem jej bukiet, który dotąd trzymałem schowany za plecami.
– O Boże! – Zasłoniła usta dłonią, wpatrzona w kwiaty. Miały być niespodzianką, lecz nie mogłem się powstrzymać. – Są takie piękne. Naprawdę dla mnie?
– Nikogo więcej tutaj nie widzę, a nie jestem aż tak wpatrzony w siebie, żeby kupować sobie kwiaty, więc tak. – Zaśmiałem się na jej reakcję, po czym wręczyłem jej bukiet.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Ale chwileczkę... Jak to cię wyrzucili z próby? Dlaczego? – Spoważniała.
– Och. – Zastanowiłem się chwilę. Nie spodziewałem się, że mnie o to spyta. W sumie było mi trochę wstyd o tym mówić. – Powiedzmy, że miałem małe problemy ze skupieniem się.
– Przeze mnie? – Uniosła brew zaskoczona.
No tak. Sam jej to powiedziałem. Nic dziwnego, że zapytała. Położyła kwiaty na wózku i odgarnęła falowane włosy z policzków. Po bokach miała je spięte wsuwkami.
– Już dawno nie byłem tak zawstydzony. Szlag by to.– Zaśmiałem się głupkowato i spuściłem wzrok na buty.
Czułem, że na mnie patrzy. Cholera, nie za bardzo wiedziałem, jak wyjść z sytuacji. Nie chciałbym kłamać, ale faktycznie to ona była powodem mojego zamyślenia.
– Harry, wciąż chcesz posłuchać moich płyt? – Zapytała, zmieniając temat.
Ucieszyłem się, ponieważ nie próbowała mnie kokietować lub wyśmiać. A miała ku temu idealną okazję.
– Owszem – odpowiedziałem, podnosząc na nią wzrok.
 Uśmiechnęła się delikatnie i pchnęła wózek do przodu.
– To może dzisiaj? Mam kiepski humor, ale to może być dobrym sposobem. Och... Przepraszam. Ty masz dziś występ. – Przygryzła wargę zawstydzona swoimi słowami. – Powinnam wracać do pracy.
– A co powiesz na jutro? – spytałem z nadzieją.
Bawiłem się palcami, czekając na jej odpowiedź.
– Sprawdzę w terminarzu. – Powiedziała przekornie i udała się do drugiego pokoju.
Spojrzałem na nią rozbawiony. Lubiła się droczyć, ale to dobrze. Ceniłem osoby z poczuciem humoru i dystansem, Vanessa do takich należała.
Będąc już w pokoju i ściągając koszulę, pomyślałem o dzisiejszym występie. A gdyby tak spełnić jej fanowskie marzenie? Na pewno takie ma, choć nie traktuje mnie jak idola, a jak osobę prawie równą sobie. Utrzymuje lekki dystans, czasem dziwiąc się, że robię normalne rzeczy. Ale powoli się przyzwyczaja. Jednak wiem, że kryje się w niej fanka, gdzieś głęboko, która posiada niezrealizowane marzenia.
Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do recepcji. Wymyśliłem na poczekaniu, że w moim pokoju przydałoby się wymienić ręczniki. Modliłem się, żeby to Vanessa została wysłana, aby mnie obsłużyć.
Może był to dosyć dziecinny sposób na ściągnięcie jej tu, ale na inny nie mogłem wpaść, ponieważ ona w tej chwili była w pracy. Nie mogłem ją tak sobie zaprosić na pogawędkę do pokoju. Usiadłem na łóżku, zastanawiając się czy powinienem ubrać koszulkę. Ale w zasadzie zaraz chciałem wziąć prysznic... Zrezygnowałem z tego pomysłu.
Pukanie do drzwi sprawiło, że uśmiechnąłem się szeroko.
– Proszę! – krzyknąłem.
Vanessa weszła do środka z dwoma ręcznikami. Spojrzała na mnie krytycznie.
– Dopiero je zmieniłam, Styles. – Rzuciła, a chwilę później jej wzrok przesunął się na mój nagi tors.
– Wiem. – Zaśmiałem się na jej słowa. – Ale muszę cię o coś spytać, a to był jedyny sposób, jaki mi wpadł do głowy, żeby cię tu ściągnąć.
 Patrzyła chwilę na mnie bez słowa, po czym ocknęła się gwałtownie.
– Tak? O co? – Podeszła bliżej.
– Chciałabyś przyjść dzisiaj na mój występ? – spytałem, nieco ciszej i bardziej nieśmiało niż bym się po sobie spodziewał. Harry, co z tobą? – Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś się zgodziła.
 Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Po chwili usłyszałem radosny pisk.
– Tak, tak, tak. – Powiedziała z szerokim uśmiechem.
Jej entuzjazm udzielił się również mi. Uśmiechnąłem się prawie tak samo szeroko jak ona, bo w tej chwili chyba nikt nie mógłby jej przebić. I cholera, skłamałbym, gdybym nie dodał, jak bardzo ucieszył mnie ten widok. Nie wiem, co w sobie miała, ale gdy na jej twarzy rozkwitał uśmiech, to samo działo się ze mną.
Patrzyłem na nią, obserwowałem tę szczerą radość. Och, słodki, Jezu. Obudziłem w niej fankę, ale podobało mi się to. Chciałem poznać ją całą, a marzenia były tego częścią.
– Naprawdę chcesz mnie zabrać? – Stanęła między moimi nogami. Pochyliła się i dotknęła ustami mojego policzka. – Dziękuję. To będzie najlepszy wieczór, jakiego mogłabym oczekiwać.
Czy ja się właśnie zarumieniłem, czy tylko mi się wydaje? Nie mam przecież już piętnastu lat, żeby tak reagować na całusa w policzek! A co jeśli zauważy? Nie zauważy, prawda? Jest zbyt przejęta występem, tak sądzę.
– Cieszę się, że się zgodziłaś i mam nadzieję, że cię nie zawiodę. – Mówiąc to chwyciłem ją na chwilę za rękę i ścisnąłem ją lekko, próbując rozładować jakoś to, co we mnie buzowało - mieszanka radości i zawstydzenia. To znaczy, tak sądzę, że zrobiłem to z tego powodu. To wyszło tak naturalnie, że nawet o tym nie pomyślałem, zanim moja dłoń szczelnie nie okryła jej drobnej.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Miała taką delikatną dłoń i długie palce.
Spojrzała mi w oczy, uśmiechając się delikatnie.
– Teraz naprawdę muszę wracać do pracy. Nie wzywaj mnie co chwila. Jeśli chcesz, to podam ci mój numer. – Zaproponowała rozbawiona.
 Znowu poczułem się zakłopotany. Który to już raz dzisiaj?
– Oczywiście. Już nie będę. Obiecuję. – Na potwierdzenie mych słów oderwałem swą dłoń od jej i przyłożyłem ją sobie do piersi.
– Chociaż bardzo mi to odpowiada. – Przyznała i tym razem to jej policzki stały się czerwone. – Jak wzywa mnie półnagi, przystojny mężczyzna.
– O, cholera. – Spojrzałem w dół i strzeliłem sobie przysłowiowego "face palma". – Vanesso, słuchaj. Nie zrobiłem tego specjalnie, żeby... No, z resztą miałem się ubrać, ale... Boże, to nawet w mojej głowie brzmi źle.
Starałem się wytłumaczyć, ale każde z moich słów brzmiało coraz to bardziej niedorzecznie.
 Vanessa wybuchnęła śmiechem, więc popatrzyłem na nią. Śmiała się, trzymając dłoń na brzuchu.
– Nie martw się. Rozumiem wszystko, Harry. Jesteś taki słodki jak się zawstydzasz. - Rzuciła we mnie ręcznikiem.
Chwilę tak stałem osłupiały, ale po chwili również się zaśmiałem. O wiele ciszej od niej i wciąż trochę nieśmiało.
– Bardzo zabawne – śmianie się z ludzkiej głupoty. – Odpowiedziałem z udawanym grymasem na twarzy, łapiąc od niej ręcznik. – Przyślę po ciebie samochód przed występem. Co ty na to? –spytałem, przekrzywiając głowę lekko w bok.
– Dobrze. – Zgodziła się i ruszyła do drzwi. – Do zobaczenia. – Dodała.
Zostałem w pokoju sam z głupim uśmiechem na ustach. Cóż... to będzie bardzo miły wieczór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz