sobota, 1 kwietnia 2017

rozdział 2

Wtorek był o wiele spokojniejszy i lepszy, a humor dopisywał mi przez cały dzień. Śmiałam się, kiedy z Alice szykowałyśmy pokoje dla modelek, które będą stacjonować w hotelu na trzy dni. Alice próbowała udawać jedną z nich, chodząc po pokoju wybiegowym krokiem. Śmiałam się, kiedy zmieniałyśmy pościel, bo wszystko sprawiało mi radość w tamtej chwili. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nie było powodu. 
Najlepszym momentem dnia, była chwila, gdy opuściłam hotel, a promienie słońce otuliły moją twarz. Rozłożyłam dłonie i zakręciłam się wokół własnej osi z uśmiechem na ustach. Nawet tego nikt nie zauważył. Westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie, poprawiając torebkę na ramieniu. Nie przeszkadzał mi tłum ludzi, który mijał, ani klaksony samochodów. Dochodziła siedemnasta, słońce zmierzało ku zachodowi. Przepiękna chwila dnia. Na moście zdążyłam się zatrzymać i zrobić zdjęcie. Uwielbiałam wychwytywać takie momenty, by później oglądać je i wspominać. Piękno było tym piękniejsze, im częściej się na nie patrzyło i podziwiało. Tak jak zachody słońca na zdjęciach. Obróciłam się i przeszłam dalej. 
Po drodze do mieszkania, wstąpiłam do niewielkiego sklepu, żeby zrobić drobne zakupy, pamiętając o tym, czego mi zabrakło. Na szczęście kolejka nie była długa, a Clark z uśmiechem obsłużył mnie i żył udanego wieczoru. Odwzajemniłam gest i wyszłam, trzymając w ręce reklamówkę. Do klatki miałam dosłownie pić minut. 
W Nowym Jorku mieszkałam od półtora roku i nie wybrałabym innego miejsca niż to. Na razie. Nie stać było mnie na podróżowanie, nawet po Stanach. Więc dlaczego znalazłam się tutaj? Miałam pod ręką brata. Półtora roku temu wiodło mu się bardzo dobrze, kontrakt w klubie był opłacalny, a nazwisko Calvina coraz lepiej rozpoznawalne. Czytałam o nim w gazetach, w Internecie, miał fanów i wiernych kibiców. Pomógł znaleźć mi mieszkanie oraz pracę. William był jego kolegą, może nie utrzymywali stałego kontaktu, ale znali się. Praca to już bardziej fart, lecz trafny. Płaciłam za wynajmowane mieszkanie i za życie prowadzone w Nowym Jorku, a rodzice mogli być dumni. I na pewno byli. Chciałam udowodnić im, że potrafię być samodzielna. Chociaż po zakończeniu szkoły nie wybrałam studiów, miałam ambicje. Nie zamierzałam skończyć jako pokojówka. Brzmi to tak, jakby bycie pokojówką było czymś gorszym, ale nie, nie jest tak. Po prostu uważam, że stać mnie na znacznie więcej i postaram się tą osiągnąć, lecz z czasem. Potrzebowałam odpowiednich pieniędzy, a takich na razie nie miałam. To łączyło się z historią mojego brata, który popadł w kłopoty. Calvin zaczął grywać w kasynie, a za tym szła duża strata pieniędzy. Raz mu się udało, drugi raz przegrał. I tak w kółko. Aż skończył z długami i brakiem kontraktu. Przychodził do mnie co kilka dni, jedliśmy razem kolację i rozmawialiśmy. Dzięki temu wiedziałam co u niego. Nie chciał martwić rodziców, ale oni też się domyślali. Czasem, rzadko, przesyłali mi pieniądze, które ja od razu przekazywałam na spłatę długu Calvina. Pilnowałam, aby wpłacał je od razu do banku. Nigdy nie dawałam mu pieniędzy do ręki, bo wszystko mogło skłonić go do tego, aby zagrać. Wolałam nie ryzykować. Wciąż pracowałam nad tym, by udał się na terapię, ale szło opornie. Calvin był bardzo uparty i uznawał, że to mu niepotrzebne. Mylił się. Właśnie to mogło mu pomóc pokonać pokusę gry.
Kiedy weszłam po schodach na samą górę, wyciągając klucze z torebki, zauważyłam brata opierającego się o ścianę. Bawił się telefonem najwyraźniej na mnie czekając. Blond włosy miał potargane, czarny podkoszulek pognieciony i oczywiście założył spodnie z przetartymi kolanami. Westchnęłam, kręcąc głową. Przynajmniej nie był pobity, a to czasami się zdarzało, gdy wpadał w bójkę z ludźmi, z którymi przegrał.
– Cześć. – Pochyliłam się i klepnęłam go w zgięte kolano.
Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się krzywo.
– Cześć, siostrzyczko. Ładnie wyglądasz. – Poruszył brwiami i powoli się podniósł.
Wywróciłam oczami, otwierając drzwi od mieszkania. Wszedł za mną do środka.
– Zanieś to do kuchni, zaraz coś ugotuję. Powiedz, że w nic się dzisiaj nie wpakowałeś. – Mruknęłam, podając mu siatkę z zakupami.
Calvin ruszył do aneksu, gdy zdejmowałam płaszcz i odwieszała go na wieszak przy lustrze. Poprawiłam włosy i poszłam za bratem.
– Akurat dzisiaj nie. Możesz być spokojna. Jeszcze nie wyrzucili mnie z mojego własnego mieszkania, nie jest źle. Poza tym nie gram, nie mam za co.
– Zawsze możesz od kogoś pożyczyć. Chyba, że twoi koledzy ci odmawiają. – Spojrzałam na niego uważnie i otworzyłam lodówkę. – Makaron ze szpinakiem?
Kiwnął głową i wstawił wodę na herbatę.
– Słuchaj... Oddam ci te wszystkie pieniądze, mała. Jestem ci wdzięczny, ale jesteś moją młodszą siostrą. To ja powinienem pomagać tobie. Nie na odwrót. Zasługujesz na o wiele więcej niż praca w hotelu i mieszkanie na poddaszu. Przykro mi, że... wpakowałem cię w coś takiego – westchnął cicho i przeczesał palcami jasne włosy.
Wyjęłam z lodówki szpinak i odłożyłam na blat. Popatrzyłam na brata, kręcąc głową. Po prostu podeszłam do niego i otuliłam ramiona, wtulając się w jego twardy tors. Calvin górował nade mną, był o wiele wyższy, ale z urody byliśmy do siebie podobni. Obydwoje mieliśmy jasną karnacje, blond włosy, błękitne oczy, smukły nos i wyraźne kości policzkowe. Nie uważałam się za jakąś piękność, ale mojemu bratu rzeczywiście odpowiadała taka uroda i wyglądał bardzo przystojnie. Kiedy nie siedział w tym bagnie, miał bardzo dużo dziewczyn dookoła siebie, ale chyba nie poznał takiej, która skradłaby jego serce. Na dodatek Calvin nie należał do facetów, którzy sypiają z każdą. Szanował i siebie, i dziewczyny.
– Siadaj. – Pchnęłam go delikatnie w stronę ławki, która stała przy stole. – Pomagam ci, bo cię kocham i będę to robić, jasne? Póki tego potrzebujesz. Możesz na mnie liczyć. To, że sobie nie kupię nowej sukienki w miesiącu, czy telewizora, nie oznacza, że mi tego brakuje. Wolę mieć pewność, że tobie nie zaciska się sznur na szyi. – Mówiłam, wlewając wodę do garnka, który postawiłam na kuchence.
– Dziękuję, Ness.
– Nie dziękuj. Idź na terapię. – Mruknęłam.
Czajnik zagwizdał, więc przygotowałam herbatę i z dwoma kubkami odwróciłam się do brata. Zauważyłam, że wywraca oczami na moją uwagę.
– Nie potrzebuję...
– Potrzebujesz. – Przerwałam mu ostro i postawiłam herbatę na stole. – Dobrze to wiesz i czas coś z tym zrobić. Masz przed sobą karierę, Calvin! Jesteś świetnym piłkarzem, proszę cię, nie zaprzepaść tego.
Spojrzał na mnie i wzruszył ramionami. No tak, najlepiej to zignorować. Świetnie. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do gotowania. Przynajmniej kolację zjemy w spokoju.
Przygotowanie makaronu ze szpinakiem zajęło mi dwadzieścia minut. W tym czasie zdążyliśmy wypić herbatę i porozmawiać o błahych sprawach, takich jak pogoda.
– A jak w pracy? Poznałaś już Leonardo DiCaprio? – zapytał, kiedy jedliśmy.
Spojrzałam na niego rozbawiona i przełknęłam makaron.
– Tak, w zasadzie podrywam go potajemnie. Czasem specjalnie nie zmieniam mu ręcznika, żeby mógł mnie zawołać. – Poruszyłam brwiami i uśmiechnęłam się. – A tak serio, to nie. Nie było go w naszym hotelu, albo był, ale nie na mojej zmianie. Hugh Granta widziałam tylko w windzie, nie obsługiwałam go. Lepiej wygląda w filmach...
Calvin zaśmiał się, kończąc swoją porcję.
– No z pewnością. Nie jest taki przystojny, jak ja. - Wyprostował się i przejechał dłonią po policzku.
– Wiesz jak to się nazywa? – Wycelowałam w niego widelec. – Narcyzm.
Calvin od zawsze był bardzo pewny siebie. I samoocenę również miał wysoką, nie wiem po kim, ale czasem okropnie mnie tym denerwował. Ileż można podziwiać samego siebie? On potrafił kilka razy poprawiać włosy, stojąc przed lustrem. Był ode mnie starszy o cztery lata, a nieraz zdarzało się, że zachowywał się gorzej.
– Narcyzm, nie narcyzm, muszę się zbierać. – Podniósł się. – Świetny obiad. To znaczy kolacja.
Popatrzyłam na niego uważnie.
– Gdzie się śpieszysz?
Calvin potarł ręką kark. Wydawał się nerwowy.
– No... Do pracy.
– Jakiej pracy? – Wzięłam talerze i podeszłam do zlewu.
Spojrzałam na brata przez ramię, czekając na odpowiedź. Nic nie wiedziałam o tym, że znalazł pracę.
– Stacja paliw. – Westchnął głośno. – Trochę osób mnie rozpoznaje, ale przeważnie pracuję w nocy, więc jest lepiej. Płacą mi systematycznie, co tydzień. Więc no... Na razie jest w porządku.
– I wpłacasz pieniądze do banku? – Spytałam podejrzanie.
Obawiałam się o Calvina, naprawdę nie chciałam, by wszystko wpakował w kasyno i kolejny raz przegrał. Miał długi. Większość z nich spłacałam ze swojej pensji, ale nie na wszystkie raty było mnie stać.
– Albo z nich żyję. Nie martw się. Dam radę. – Pocałował mnie przelotnie w czoło i wyszedł.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy go nie zatrzymać, ale uwierzyłam mu, że naprawdę idzie do pracy. Czasami trzeba kierować się zaufaniem.
Sprzątnęłam brudne talerze i kubki. Umyłam też garnki, a później przeszłam do małej sypialni, w której mieściło się jedynie dwuosobowe łóżko i szafa oraz małe krzesło, z którego zrobiłam stolik na podręczne rzeczy. Z łóżka nie można było zejść na boki, po prostu nie znajdowała się tam taka przestrzeń. Szafa stała obok drzwi, wąska, ale chowała wszystkie moje ubrania. Wyjęłam z niej ulubiony biały sweter i narzuciłam na siebie. Ze stolika wzięłam notes w grubej skórzanej oprawie i długopis, którym zapisywałam kartki. Usiadłam na wygodnym łóżku, krzyżując nogi i spojrzałam nad siebie. W suficie znajdował się luksfer, przez który mogłam podziwiać niebo i szczyty wieżowców. Uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam notes na wolnej stronie.  Biorąc głęboki oddech, zaczęłam pisać.
"zraniłeś mnie, ale to już się nie powtórzy.
przysłoniłeś chmury nad moim życiem, rozwiałam je. 
nie mam już siły ciągnąć gry, dalej idę sama.


od dziś wiem, że drogę wybieram samotnie.
biegnę, oddycham, ale sił nie brakuje.
i choć na parę sekund chcę
zatrzymać się, by poczuć
poczuć to co mi odebrałeś
od dziś wiem, że radzę sobie sama. "


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz